MSZE ŚWIĘTE W NIEDZIELE I UROCZYSTOŚCI:
Warnice - godz. 8.00, 9.30 i 12.30
Barnim - godz. 8.00 i 12.15
Koszewo - godz. 9.30
Koszewko - godz. 10.45
Kłęby - godz. 11.00
MSZE ŚWIĘTE W DNI POWSZEDNIE: (w nawiasie czas letni)
Warnice:
Poniedziałek godz. 7.30
Środa - godz. 17.30 (18.30)
Czwartek - godz. 7.30
Piątek - godz. 17.30 (18.30)
Sobota - godz. 9.30
Barnim: (w nawiasie czas letni)
Środa - godz. 16.30 (17.30)
Piątek - godz. 16.30 (17.30)
Koszewo:
Wtorek - godz. 17.30 (18.30)
Koszewko:
Wtorek - godz. 16.30 (17.30)
Kłęby:
Czwartek - godz. 9.00
Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata
Dzisiaj oddajemy cześć Jezusowi Chrystusowi, którego liturgia nazywa Królem Wszechświata. Przyglądamy się naszemu Zbawicielowi, który rządzi całym światem i panuje nad wszelkim stworzeniem. Jednak odczytany fragment Ewangelii zupełnie nie pomaga w tej refleksji. Bowiem, zamiast w chwale i na obłokach, spotykamy się z Jezusem pojmanym, związanym, okrutnie pobitym, niesłusznie oskarżonym, przesłuchiwanym przez Piłata. Jezus, umęczony król, słyszy z ust namiestnika pytanie: „Czy ty jesteś królem?” I z niewzruszoną pewnością odpowiada: „Królestwo moje nie jest z tego świata”. Na taką miłość i na taką pokorę stać tylko Boga – Króla nie z tego świata.
Chrystus stał się człowiekiem i przyszedł na ziemię właśnie po to, aby owo królestwo nie z tego świata na ziemi zaprowadzić. I do tego dzieła zaprasza każdego z nas. Uczniowie Jezusa, którzy chcą współpracować z Mistrzem, są nie z tego świata. „Choć nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem, to nie są ze świata.” (List do Diogneta) Bóg pragnie, aby nasza codzienność była nie z tego świata, aby nasze relacje rodzinne były nie z tego świata, aby małżeństwa, w jakich żyjemy były nie z tego świata.
Co pomoże nam w prowadzeniu życia nie z tego świata i w realizacji naszej misji?
Po pierwsze, trzeba przyjąć Jezusa jako Pana i Króla MOJEGO życia. Nie tyle całego wszechświata czy Kościoła, ale jako mojego Króla. Na jedno z pytań postawionych przez Piłata Jezus odpowie bezpośrednio: Tak, jestem królem!
I mówi to dzisiaj do każdego z nas: Jestem królem. Chcę być Twoim królem. Tylko otwórz dla mnie serce, uznaj mnie za swego Pana.
A my zamiast uznać, przyjąć Jezusa za swego Króla i Jemu zaufać ulegamy dwóm pokusom:
Bierzemy Jezusa na przesłuchanie i zadajemy Mu mnóstwo pytań. Jakby miał się przed nami wytłumaczyć ze swego postępowania. Pytamy: Dlaczego znowu dopuściłeś kłótnię w naszej rodzinie? A czemu rodzina sąsiadów ma lepszy samochód? A dlaczego znowu u nas kolejna choroba przed zaplanowanym urlopem, to już trzeci taki rok? Przesłuchujemy Jezusa, zamiast Mu zaufać
i wyznać: Jesteś moim Królem, bądź wola Twoja, tylko z Tobą mogę przezwyciężyć trudności.
Stawiamy siebie w miejscu Boga. Czyż nie groteskowe jest przesłuchanie poprowadzone przez Piłata? Przecież to człowiek przesłuchiwał Boga, stworzenie swego Stwórcę. Zawsze ilekroć w rodzinie czy małżeństwie stajemy w miejscu Boga, nie pozwalamy Mu w pełni działać, a On szanuje naszą wolność.
A Jezus, mój Król woła dzisiaj do mnie: nie przesłuchuj mnie, pozwól zająć mi pierwsze miejsce w Twoim życiu, w życiu Twojej rodziny. A zobaczysz jak wiele spraw się poukłada. Pozwól mi królować. Dopiero wtedy będziesz żył jak mój uczeń, ktoś nie z tego świata.
Jeśli uznam Jezusa za mojego Króla, to kolejnym krokiem jest nieustanne wsłuchiwanie się w Jego głos, ponieważ Każdy, kto jest z prawdy, słucha mego głosu– mówi Jezus. Zauważmy, że czym innym jest usłyszeć czyjś głos, niż np. przeczytać maila lub list. Ogromne znaczenie ma intonacja, dobierane słowa, żywy przekaz. Stwarzają one atmosferę bliskości, życzliwości i przyjaźni.
Aby podjąć razem z Jezusem misję wprowadzania Królestwa nie z tego świata, potrzebujemy żyć w nieustannej bliskości z Jezusem, wsłuchiwać się w Jego głos. Dzieje się to oczywiście na modlitwie. Jest ona nieodzownym elementem życia małżeńskiego i rodzinnego. Pięknym jest kiedy rodzina razem klęka wieczorem do pacierza, kiedy rodzice razem ze swymi pociechami przeżywają pierwsze piątki miesiąca lub gdy razem uczestniczą w niedzielnej Eucharystii.
Papież Franciszek w Liście do małżonków z okazji roku „Rodzina Amoris Laetitia”w 2021 roku napisał: „Drodzy małżonkowie, wiedzcie, że wasze dzieci – a szczególnie te młodsze – uważnie was obserwują i szukają w was świadectwa silnej i niezawodnej miłości. (...) Jedynie powierzając się w ręce Pana, będziecie mogli żyć tym, co wydaje się niemożliwe.”
Dzieci potrzebują przykładu rodziców wsłuchujących się w głos Pana, przykładu modlitwy i życia sakramentami. Tak, jak dziewięcioletni Karol Wojtyła, gdy budził się w nocy widział swego ojca przy klęczniku, trwającego na modlitwie.
Rozważanie Słowa Bożego, adoracja Najświętszego Sakramentu, częsta Komunia Święta czy regularna spowiedź sprawią, że wyostrzy się nasz słuch na głos Pana, że prawdziwie Jemu pozwolimy działać w życiu naszych rodzin, a to co wydawało się niemożliwe, nie będzie już straszne. Prawdziwie nasze rodziny będą nie z tego świata, a ich przykład może pociągnąć inne do pójścia za Jezusem Królem oraz do życia nie na sposób tego świata.
Podejmijmy dzisiaj w naszych rodzinach trud wprowadzania królestwa nie z tego świata. Przyjmijmy Chrystusa, jako naszego Króla, wsłuchujmy się w Jego głos i bądźmy blisko niego na wytrwałej modlitwie. A to wszystko po to, aby Jego Królestwo stawało się bardziej obecne na tym świecie.
ks. Przemysław Misior (Warszawa-Praga)
Co jakiś czas, w telewizji, w Internecie, w różnych artykułach medialnych, możemy znaleźć coraz to nowe proroctwa, znaki i przepowiednie dotyczące tego, kiedy i jak będzie wyglądał koniec świata, który znamy. Ci, co żyją dłużej pewnie przeżyli tych „końców” już niemało i żaden z nich do tej pory nie okazał się tym ostatecznym. Ta fascynacja końcem nie jest też czymś zupełnie nowym, przypisanym naszemu pokoleniu. Temat ten interesował również słuchaczy Jezusa i ludzi żyjących długo przed Nim, dlatego też dzisiaj w Liturgii Słowa wybrzmiewa echo tych rozważań. Kościół daje nam to Słowo, abyśmy na końcu roku liturgicznego, tuż przed Uroczystością Chrystusa Króla Wszechświata i na dwa tygodnie przed rozpoczęciem Adwentu – okresu oczekiwania na przyjście Pana – również zastanowili się nad końcem.
Trzynasty rozdział Ewangelii wg św. Marka, której fragment usłyszeliśmy w dzisiejszej Liturgii Słowa, jest owocem pytań stawianych Jezusowi o to, co ostateczne i nieuchronne. Kiedy Jezus wraz z uczniami opuszczał Świątynię Jerozolimską, kierując się w stronę Góry Oliwnej, w odpowiedzi na zachwyt jednego z uczniów: „Nauczycielu, patrz, co za kamienie i jakie budowle!, odrzekł: Widzisz te potężne budowle? Nie zostanie tu kamień na kamieniu, który by nie był zwalony” (por. Mk 13, 1-2). Jezus zapowiada nieszczęście, dlatego uczniowie, zapewne kierowani strachem, zaczynają coraz bardziej dociekać: „Powiedz nam, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy to wszystko zacznie się spełniać?” (Mk 13, 4). Jezus wykorzystuje tę chwilę nie tylko, aby opowiedzieć o zburzeniu Świątyni, ale też o tym, co stanie się na końcu świata, kiedy dotychczas znany porządek natury upadnie, „słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą spadać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte”(Mk 13, 24-25). Słowo Jezusa jest Prawdą, Apokalipsa się wypełni. Czy mamy rozpatrywać to jako tragedię, pogrążyć się w nieszczęściu, strachu? Skoro Ewangelia to Dobra Nowina, to również w tym fragmencie zapowiadającym katastrofę jest światło: „Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą. Wtedy pośle On aniołów i „zgromadzi swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi po kraniec nieba” (Mk 13, 26). Ucisk, prześladowania, zło i grzech, który wszedł na ten świat przez decyzję człowieka też będą miały swój kres. Ciemność ma ustąpić miejsca światłości, bo przyjdzie Bóg, Syn Człowieczy, oczekiwany Zbawiciel. Jezus, jak słyszeliśmy
w Ewangelii, mało miejsca poświęca temu, jak to się stanie. Przede wszystkim, przez przypowieść o drzewie figowym, chce jeszcze raz zapytać nas o gotowość na spotkanie z Nim. Gdyby ten koniec świata nastąpił dzisiaj, czy jestem gotowy, aby spojrzeć na Niego i powiedzieć: zależało mi na Tobie, traktowałem Twoje Słowo poważnie, wcielałem je w życie? Jak korzystałem z tego wielkiego daru, jakim było moje życie? Czy dbałem o to, aby być świętym już tu, na ziemi?
Czy żyłem sakramentami? Czy umacniałem się Chlebem Eucharystycznym, aby, jak to tylko możliwe tu na ziemi, być najbliżej Ciebie? Abyś miał we mnie swoje miejsce? Czy może zupełnie nie zajmowałem sobie tym głowy, zatroskany o to, aby efektownie przeżyć ten swój czas na ziemi?
Istnieje zagrożenie, że wobec tego Słowa Jezusa, dotyczącego obrazu „Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach i z wielką mocą i chwałą” przejdziemy obojętnie. Wizja apokaliptyczna może być dla nas obca, możemy traktować ją w kategoriach fantastyki, która raczej nie będzie dotyczyła naszego życia. Tego nie wiemy, ale pewne jest jedno – każdy z nas pewien koniec przeżyje. Koniec swojego świata w momencie śmierci. Każdy, bez wyjątku. Kiedy słyszę to słowo śmierć jakie emocje, jaką postawę we mnie wzbudza? Strach, przerażenie, obojętność, rezygnację, czy tym większą mobilizację, żeby mojego życia nie zmarnować, zatrzymując się tylko na przyjemnościach, które ten świat mi oferuje? Czy ciemna, bo nieznana rzeczywistość śmierci jest dla mnie jako osoby wierzącej oświetlona przez Zmartwychwstałego? Czy śmierć w moim myśleniu łączy się z nadzieją życia wiecznego? Papież Benedykt XVI, na kilka miesięcy przed swoją śmiercią, napisał w liście z dnia 6 lutego 2022 r. takie słowa: „W obliczu godziny sądu, łaska bycia chrześcijaninem staje się dla mnie tak oczywista. Bycie chrześcijaninem daje mi poznanie, a nawet więcej, przyjaźń
z Sędzią mojego życia i pozwala mi przejść z ufnością przez mroczną bramę śmierci. W tym kontekście ciągle przypomina mi się to, co Jan mówi na początku Apokalipsy: widzi Syna Człowieczego w całej Jego wielkości i pada u Jego stóp jak martwy. Lecz On kładzie na nim swoją prawą rękę i mówi: „Przestań się lękać! To ja…” (por. Ap 1, 12-17). Czy we mnie jest ta ufność, że koniec mojego świata tutaj, na ziemi, nie jest końcem mojego życia? Mam przecież przed sobą perspektywę wieczności! W momencie mojej śmierci na spotkanie ze mną wyjdzie sam Bóg!
Wielu rodziców w obliczu odejścia członka rodziny, krewnego czy znajomego, staje przed dylematem, jak powiedzieć dzieciom o tym wydarzeniu, które spotkało rodzinę? Poruszyć ten temat czy skutecznie ominąć, uciekając nawet do próby wymyślenia jakiejś historii, która jednocześnie uwzględniałaby fakt odejścia tej osoby, zastępując temat śmierci jako temat trudny, bolesny
i niepożądany. W przestrzeni publicznej, co jakiś czas pojawia się dyskusja na temat tego, czy zabierać dzieci na pogrzeb, nawet najbliższego członka ich rodziny czy uchronić przed ewentualną traumą. A co, jeśli dziecko wobec takiego problemu zacznie dopytywać o śmierć rodzica, a nawet swoją? Jak o tym powiedzieć, żeby dziecko nie wpadło w przerażenie, rozpacz? Często może być tak, że niechęć poruszania tego tematu wobec dzieci wypływa z faktu, że my sami, dorośli, mamy z tym problem. Zetknięcie się ze śmiercią jest w tym momencie nie tylko problemem wychowawczym, ale przede wszystkim sprawdzianem naszej wiary. Na ile moja wiara wpływa na rzeczywistość, w której się znajduję? Fakt śmierci jest nieunikniony dla każdego człowieka, wszyscy się z nim zmierzymy. Czy jednak postrzegam śmierć jako absolutny koniec czy rzeczywiste spotkanie twarzą w twarz z Chrystusem, moim Panem i Zbawicielem, Bogiem, który przyjmuje mnie jak Ojciec i chce, abym żył z Nim na wieki? Dzieci są świetnymi obserwatorami. Doskonale odczuwają atmosferę, która panuje w ich domu, widzą emocje, które przeżywają dorośli. Widzą, że w ich domu coś się zmienia. Czy wobec tego, nie lepiej samemu zainicjować temat, nie omijając prawdy dotyczącej życia każdego z nas, odwołując się do tego, w co wierzę? Dzieci i tak prędzej czy później zetkną się z problemem śmierci w szkole, na podwórku, w internecie czy oglądając telewizję. Szczera rozmowa, dostosowana do wieku dziecka i jego emocjonalności, z zapewnieniem o tym, że śmierć nie jest dla nas, wierzących, końcem, ale może być początkiem nowej drogi z Panem Bogiem, może być nie tylko ukazaniem dziecku, w atmosferze rodzinnej, różnych etapów życia każdego człowieka, ale również dla rodzica momentem przełomowym, otwierającym na perspektywę życia wiecznego i ułatwieniem przeżycia żałoby. Rodzic nie musi udawać, kombinować, wymyślać historii, która ochroni dziecko przed tym, co trudne, ale pozwoli sobie i jemu na ten czas rozstania z osobą, którą kocha. Tym bardziej może być to łatwiejsze do rozpoczęcia rozmów o prawdach życia i wiary, ale również okazją do zaproszenia dziecka do modlitwy za zmarłych, którzy odchodzą na spotkanie z Panem.
Dzisiejszy Psalm 16, którego fragment słyszeliśmy między czytaniami, może być dla nas zachętą, abyśmy zmierzyli się z tematem końca naszego świata: „Dlatego cieszy się moje serce i dusza raduje, a ciało moje będzie spoczywać bezpiecznie, bo w kraju zmarłych duszy mej nie zostawisz i nie dopuścisz, bym pozostał w grobie”(Ps 16, 9-10). Czy jest we mnie nadzieja życia wiecznego, radość spotkania Boga twarzą w twarz? Czy jestem gotowy na to spotkanie
z Nim? A co gdyby nastąpiło dzisiaj?
ks. Mateusz Proczek (Warszawa-Praga)
XXIII niedziela zwykła 08.09.2024
Odwaga i nadzieja. Jak bardzo potrzebujemy w naszym życiu tych dwóch postaw. Teoretycznie wiemy, że Bóg nas kocha i potrafimy to zdanie powtarzać w różnych momentach. Czasami nawet przekonujemy do tego innych, próbując ich pocieszyć i umacniać. A zarazem sami doświadczamy tego, że przychodzą takie sytuacje i wydarzenia w naszej codzienności, kiedy to, co wiemy wcale nie jest takie oczywiste. Wtedy okazuje się, że wiara i zaufanie Panu to nie jest jednorazowa deklaracja, którą można wypełnić i złożyć, ale to ciągłe wyzwanie, które zakłada mówienie Bogu „tak”, również wtedy, gdy jest to trudne.
Pierwsze słowa, które właśnie dziś słyszymy w Księdze Izajasza dotyczą tego, aby być odważnym i nie bać się. Źródłem tej pewności i naszego poczucia bezpieczeństwa jest obecność Boga. On jest. On przychodzi. On naprawdę jest obecny. Jak wiele zmienia się wtedy w naszym życiu! Prorok zapowiada, że na pustyni wytrysną zdroje wód, a spieczona ziemia zamieni się w staw. To bardzo konkretne zmiany, świadczące o tym, że Pan posiada wyjątkową moc. To, co nam wydaje się niemożliwe, dla Niego takie nie jest. Ta moc Pana objawia się nie tylko w świecie przyrody, ale o wiele bardziej w życiu człowieka, który jest najdoskonalszym dziełem Stwórcy. Potwierdza to Ewangelia i uzdrowienie, którego dokonuje Chrystus. Pan spotyka człowieka głuchoniemego. Kogoś, kto nie mówi i nie słyszy. Podwójne cierpienie.
Święty Marek wspomina o tym, że ten głuchoniemy został przyprowadzony do Jezusa. Nie przyszedł sam, tylko pomogli mu inni ludzie. Przyjaciele, bliscy, a może znajomi. Bez względu na to jak głębokie były
te relacje, ci ludzie wyświadczyli choremu wielka przysługę.
Warto pomyśleć: czy mam wokół siebie ludzi, na których mogę liczyć? Jestem w jakiejś wspólnocie? Tworzę dojrzałe i trwałe relacje, które potem owocują tym, że mam do kogo zwrócić się z prośbą o pomoc? Czy są przy mnie ludzie, którzy interesują się moim życiem i gdy jest taka potrzeba prowadzą mnie do Jezusa? Czy jestem wdzięczny za takich towarzyszy, czy raczej uciekam od nich i staram się wyrzucić z mojego życia?
Kiedy Jezus spotyka tego człowieka i słyszy prośbę o uzdrowienie, bierze go na bok. Osobno od tłumu. Pewne wydarzenia mogą się dokonać tylko w takiej przestrzeni: Chrystus i człowiek. Z dala od tłumu, hałasu i zgiełku. Potrzebna jest taka kategoria samotności, w której jestem sam na sam z Tym, który wie o mnie wszystko i który może wszystko. To właśnie wtedy możliwe jest uzdrowienie, czyli spełnienie moich pragnień.
Jezus o tym bardzo dobrze wie, dlatego przy różnych okazjach zaprasza mnie na osobiste spotkanie. W ciszy kościoła i przy delikatnie świecącej czerwonej lampce mogą wydarzyć się rzeczy niezwykłe.
Tak, jak te opisane w Biblii albo nawet jeszcze bardziej spektakularne. Bo kiedy Pan przywraca wzrok lub słuch i w ten sposób uzdrawia ciało, to jednocześnie pragnie o wiele więcej i chce dostać się do serca każdego z nas.
Effatha! Otwórz się!
Ks. Paweł Cieślik (Warszawa-Praga)
XXII niedziela zwykła 01.09.2024
Przy różnych okazjach przypominamy sobie o różnych powodach do dumy. Mamy być dumni ze swojej Ojczyzny, rodzice powinni być ze swoich dzieci, małżonkowie ze swojego małżeństwa. Grecy szczycili się swymi filozofami. Rzymianie byli dumni z prawa, które porządkowało ład starożytnego cesarstwa. Natomiast Żydzi zachowali wiarę w jednego Boga, któremu warto służyć, idąc przez życie drogą Dekalogu, drogą dziesięciu Bożych drogowskazów. Dla nas, katolików, wydaje się być sprawą bardzo ważną bycie dumnym z przynależności do Kościoła Powszechnego, z przynależności do swojej parafii. Zachowywanie przykazań jest niezastąpioną w poczuciu dumy bycia w Kościele.
W dzisiejszym fragmencie Ewangelii Pan Jezus zarzuca swoim rodakom: „Ten lud czci mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode mnie” (Mk 7). Mówi więc Jezus o pewnego rodzaju obłudzie, która sprawia, że człowiek stwarza pozory bycia kimś pobożnym, szlachetnym. Obłuda polega na pokazywaniu siebie światu takim, jakim w rzeczywistości się nie jest. Dlatego też wydaje się, że długo nie stracą na aktualności słowa satyrycznego utworu pt. Dewotka, napisanego przez biskupa Ignacego Krasickiego:
Dewotce służebnica w czymś przewiniła
Właśnie natenczas, kiedy pacierze kończyła;
Obróciwszy się przeto z gniewem do dziewczyny,
Mówiąc właśnie te słowa: „...i odpuść nam winy,
Jako my odpuszczamy” – biła bez litości.
Uchowaj, Panie Boże, takiej pobożności!
Oto najczęściej spotykane grzechy obłudy:
– rozmijanie się z deklarowanymi przekonaniami dotyczącymi swojego postępowania,
– udawanie zaangażowania w modlitwę i liturgię,
– pozorowanie aktywności w działalności grup religijnych,
– oburzanie się i gorszenie zjawiskami w Kościele, które na co dzień goszczą
w domu obłudnika,
– pouczanie innych w sprawach, w których samemu postępuje się odwrotnie,
– manifestowanie własnego osłabienia religijnego pod wpływem bulwersujących wydarzeń w Kościele, a w konsekwencji wykorzystywanie ich jako pretekstu
do luzu moralnego.
Z przynależności do Kościoła wynika nasza postawa jako ludzi wierzących. Za deklaracją wiary muszą iść czyny. Na przykład po zawarciu małżeństwa małżonkowie mają być wierni zobowiązaniom, które na siebie wzięli
w momencie ślubu. Powstał swoisty katalog cech męża, których oczekują żony (według amerykańskiego psychologa):
1. Zadowolony ze wszystkiego, co mu żona daje.
2. Wszystko spostrzegający.
3. Od czasu do czasu przynosi kwiaty.
4. Pamięta o rocznicach.
5. Słowami i czynem okazuje, że żona jest jedyna.
6. Używa słowa i pojęcia „my”.
7. Spędza z żoną przynajmniej niedziele i święta.
8. Rozumie naturalną regulację poczęć.
9. Nie twierdzi, że dzieci to wina jego żony.
10. Nosi ją na rękach (niekoniecznie dosłownie).
Akceptowanie owego katalogu, ale i trudność w zachowaniu tych wskazań nie jest obłudą. Jednak ciche nieprzestrzeganie tych podpowiedzi z jednoczesnym zachwalaniem ich ma już posmak obłudy.
Dużo obłudy widać także w przygotowaniu do małżeństwa. Młodzi ludzie chcą, aby ich ślub, a potem małżeństwo było jak najlepsze. Ale przy organizacji wesela popełniają wiele bardzo poważnych błędów. W momencie ślubu narzeczeni zapraszają samego Jezusa, aby im towarzyszył przez cały czas życia małżeńskiego i rodzinnego. zapraszają Go również na swoje wesele, które jest wyrazem radości, która wynika z tego, że są razem aż do śmierci, że się kochają. Czas wesela jest również okazją do podzielenia się radością z rodziną
i przyjaciółmi własnym szczęściem. Jednak sami narzeczeni pod wpływem licznych przemian i złych tradycji wprowadzają na wesela zabawy, które dalece odbiegają od tego, co prawdziwie chrześcijańskie i wartościowe. Wiele proponowanych zabaw wywołuje wstyd, zażenowanie, niezręczność, niesmak,
a czasem i obrzydzenie, szczególnie wtedy, gdy ich treści dotyczą podtekstów erotycznych. Praktyka takich zabaw staje się nieprzyjemna, gdy po kilku latach takie nagrania oglądają dzieci. Wtedy takie zabawy mogą być zgorszeniem dla dzieci uczestniczących na weselu oraz następnych pokoleń. Mężczyzna
w średnim wieku pisze: jestem dosłownie przerażony, że ktoś coś takiego może proponować na weselu. Publicznie (…) dotykanie miejsc intymnych? Na oczach najbliższych: rodziców, dziadków i małych dzieci? Przedziwne trzeba mieć wartości, nie być zażenowanym widokiem czegoś takiego, a jeszcze bardziej być „niezwykłym”, by się tym bawić i żeby brać w tym udział. A kobieta, lat 25 tak pisze: Nie jestem w stanie pojąć, jak można pozwolić na udział w tak niesmacznej zabawie, gdzie poniża się to, co tak naprawdę powinno być najpiękniejsze dla młodych małżonków.
Do innych spraw przy organizacji wesela można zaliczyć uleganie przesądom, choćby takim jak: organizowanie uroczystości weselnych
w miesiącach, które mają w nazwie literę „r”, np. czerwiec, wrzesień. Zabobony zagrażają wierze, bo brakuje ufności w Pana Boga. Pokładanie szczęścia małżeńskiego w przesądach stanowi szczególną trudność natury duchowej,
a czasem i zniewolenia, które nie pozwala zaufać prawdziwie i szczerze Bogu.
Chrześcijanin powinien przede wszystkim zaufać Panu Bogu we wszystkich sprawach. Pan Bóg zatroszczył się o nas, dając nam przykazania, które mają być dla nas drogowskazem na drodze naszego życia.
Obyśmy nigdy nie zasłużyli na opinię, że nasze postępowanie jest faryzejskie. Obyśmy nigdy nie mieli zarzutu bycia obłudnym i dwulicowym. Aby tak się stało, trzeba pamiętać o tej przestrodze Jezusa: „Wszystko zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym” (Mk 7).
Ks. Sławomir Adamczyk (Radom)
XXI niedziela zwykła 25.08.2024
Nieraz pewnie zdarzyło nam się myśleć, a może i mówić jak uczniowie
z dzisiejszej Ewangelii: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” Przykazania, obowiązki związane z wiarą, a może jakiś fragment Pisma Św.,czy nauczanie Kościoła, które niełatwo było zrozumieć czy przyjąć. Nawet w ostatnim czasie usłyszałem zwierzenie jednej osoby, że gdy modli się na różańcu, to trudno jest jej przyjąć tajemnicę Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny z duszą i ciałem. Także dzisiejsze Słowo Boże może rodzić w nas wiele pytań i wątpliwości: Co to znaczy, że Ciało Pana Jezusa jest prawdziwym pokarmem, a Jego Krew prawdziwym napojem? Dlaczego żony mają być poddane mężom? Co to znaczy miłować żonę, jak Chrystus Kościół, za który wydał samego siebie?
Bóg nie pozostawia nas bez odpowiedzi. Najpierw pyta nas słowami proroka Jozuego: komu chcecie służyć? Oczywiście nasza obecność w kościele sugeruje, że Bogu, ale czy na pewno? Tyle razy okazuje się, że wybieramy sobie innych bożków, które podsuwa nam świat, a którym tak sumiennie służymy: dobrom materialnym, którym poświęcamy całe swoje zaangażowanie, przyjemnościom, których szukamy w każdym wolnym czasie, wygodzie, social mediom, rozrywce, egoizmowi, a czasem innej osobie. Wszystko może stać się dla nas centrum, wokół którego inne rzeczy, jak planety wokół słońca, będą się kręciły.
Mówimy, że Bóg jest dla nas najważniejszy. Może warto chwilę się zastanowić: czy tyle samo wysiłku wkładam w relację z Bogiem, jak w relacje
z ludźmi? Czy z taką samą częstotliwością zwracam swoją myśl do Boga, jak odblokowuję telefon, by zobaczyć nowe powiadomienia obserwowanych osób? Czy z takim samym zaangażowaniem organizuję czas na modlitwę i Eucharystię, z jakim szukam go dla moich pasji i przyjemności?
Tak naprawdę od tego pytania, kto jest twoim Bogiem i kto jest w centrum Twojego życia, będzie zależało wszystko. I dopiero wtedy można szukać odpowiedzi na inne pytania. To od doświadczenia Boga, który jest ponad wszystkim, a jednocześnie tak blisko nas i kieruje naszym życiem, od przekonania, że Bóg jest dobry, jak śpiewaliśmy w psalmie i najlepiej wie, co dla człowieka jest dobre, można dopiero przejść do odpowiedzi na pytanie: co to znaczy być sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej?
Jan Paweł II podczas audiencji środowej 11 sierpnia 1982 r. rozważał fragment z Listu do Efezjan, który słuchaliśmy jako drugie czytanie. Bojaźń Chrystusowa, od której zaczyna autor listu, to nie lęk czy strach, który jest postawą obronną wynikającą z zagrożenia jakimś złem – ale przede wszystkim poszanowanie dla świętości, dla sacrum, zrodzone z głębokiej świadomości tego, co uczynił Chrystus dla człowieka, ma stanowić podstawę wzajemnego odniesienia małżonków – nauczał Święty Papież
Dopiero w bliskiej relacji z Bogiem mąż i żona może odnaleźć sens swojego powołania w małżeństwie i rodzinie oraz siłę do służenia sobie wzajemnie. Nie jest łatwo w dzisiejszym świecie podjąć zadania żony i męża oraz matki i ojca tak, aby nie szukać siebie i swoich zachcianek. W czasach Jezusa te zadania na pewno były rozumiane inaczej, ale i wtedy można było je pięknie wypełnić, wpatrując się w przykład Chrystusa. Także dzisiaj potrzeba nam zapatrzenia się w Chrystusa, który „wydał samego siebie, aby uświęcić Kościół
i przedstawić go jako niemający skazy czy zmarszczki, lecz aby był święty
i nieskalany”. Potrzeba dziś takich mężów i żon, którzy wydadzą siebie, którzy całe swoje życie i zaangażowanie poświęcą, aby współmałżonek i rodzina była bez skazy, święta i nieskalana. Bardzo aktualne jest wezwanie z listu do Efezjan, aby miłować swoich współmałżonków jak własne ciało. Często tyle czasu poświęcamy, aby dbać o swoją kondycję, figurę i piękno. Czy tyle samo wysiłku wkładamy w budowanie relacji małżeńskich? Czy tyle samo czasu dajemy swojej rodzinie, aby posłuchać czym oni żyją i spędzić z nimi czas? Jeżeli chcesz, by Twoje małżeństwo, twoja rodzina była szczęśliwa, to trzeba wrócić do początku, do zamysłu Boga odnośnie małżeństwa zawartego w Księdze Rodzaju,
a powtórzone dziś w drugim czytaniu: opuścić wszystko dookoła, aby połączyć się ze swoją żoną, mężem, aby stanowić jedno ciało. Ale przecież mam prawo do swojego czasu, zainteresowań, znajomych, pasji? I tu znów wracamy do przykładu Chrystusa. On cały swój czas poświęcił dla Kościoła, nie szukał swojej wygody, przedkładał to zadanie nad jedzenie i odpoczynek, aż niektórzy twierdzili, że odszedł od zmysłów. Myślisz, że to niemożliwe? W dzisiejszych czasach ludzie pracujący w różnych firmach i korporacjach poświęcają się interesom często kosztem odpoczynku, wolnego czasu, a nawet rodziny.
A jeślibyśmy spojrzeli na rodzinę, jak pisał Jacek Pulikowski, jako na najważniejszą firmę na świecie? Czy nie warto poświęcić jej swój czas
i zaangażowanie?
Chrystus wie, że wypełnienie tego zadania nie jest łatwe, dlatego chce nas wypełniać swoją siłą i swoim życiem, aby to z Boga była owa przeogromna moc (2 Kor 4, 7). Dlatego w Komunii Św. zostawił nam swoje Ciało i Krew, abyśmy mogli nieustannie korzystać z Jego życia i łaski, Jego śmierci i zmartwychwstania. Może efekt nie będzie widoczny od razu, ale systematyczne przyjmowanie „Bożej diety” pozwoli osiągnąć zamierzony cel: kochać miłością Chrystusa.
Jeśli brakuje Ci sił do wypełniania Twoich zadań, to na tym ołtarzu szukaj pokarmu, który Cię pokrzepi oraz wraz z Jezusową ofiarą składaj całe swoje życie, swoje zaangażowanie i poświęcenie dla innych. Wołajmy wraz
z Szymonem Piotrem: „Panie, do kogo pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A my uwierzyliśmy i poznaliśmy, że Ty jesteś Świętym Bożym”.
Ks. Maciej Lewandowski (Zamość)
XX niedziela zwykła 18.08.2024
Żyjemy w bardzo dziwnych czasach. Ciągle się coś dzieje. Dużo spraw mamy na głowie. Po doświadczeniu pandemicznego zamieszania i wojny za naszą wschodnią granicą, mamy wrażenie, że ten czas zwariował. Tempo życia
i zmiany, jakie dokonują się w naszych czasach sprawiają, że ciężko jest się odnaleźć. Coraz więcej osób mówi, że świat przyśpieszył i nie mamy czasu na nic. Ani na rodzinę, ani na hobby, ani na odpoczynek. Warto zatem postawić sobie pytanie: Czy ja żyję? Czy tylko pracuje i spełniam obowiązki? A może bardziej fundamentalnie zapytajmy się, co to znaczy żyć? Czym jest życie? Słownik języka polskiego podpowiada nam, że żyć tzn.: istnieć i funkcjonować w sposób właściwy organizmom żywym. Każdy z nas istnieje, możemy dotknąć swojego ciała, zobaczyć się w lustrze. Odczuwamy potrzeby właściwe dla żywego organizmu, bo potrzebujemy pożywienia, odpoczynku, nieustannie podlegamy procesom biologicznym, jak chociażby procesowi starzenia. Jednak czy to, w jaki sposób żyjemy, sprawia że jesteśmy czymś więcej, niż inne organizmy żywe? Gdzieś podświadomie, zdajemy sobie sprawę, że żyć to coś więcej, niż tylko istnieć i przetrwać. Życie ludzkie to nie tylko procesy umożliwiające reagowanie na bodźce i zwykłe poruszanie się oraz odżywianie, wzrastanie czy rozmnażanie.
Pytanie o sens ludzkiego życia, jest pytaniem starym jak świat. Dzięki temu, że ktoś postawił to pytanie narodziła się nauka zwana filozofią. Sokrates widział sens życia ludzkiego w życiu cnotliwym. Polegało ono na tym, że człowiek powinien zabiegać o cnotę, jako najwyższe dobro, nie licząc się z niebezpieczeństwami lub śmiercią. Drogą do życia cnotliwego było poznanie intelektualne cnót. Warto zaznaczyć, że Sokrates wierzył, że jak człowiek pozna, co jest dobre, to będzie według poznanych prawd postępował.
Możemy powiedzieć, że Sokrates zakładał istnienie jakiegoś uniwersalnego dobra, uniwersalnych praw, które są naturalnie wpisane w życie człowieka. Jeśli człowiek pozna i będzie respektował te prawa, będzie żył pełnią swojego istnienia. Takie życie, postępowanie będzie go odróżniać od innych istot żyjących, bo nauczy się poświęcenia, rezygnacji, utraty czegoś nawet własnego życia.
Czym jest prawdziwe życie, mówi nam również Jezus w dzisiejszej Liturgii Słowa. Usłyszeliśmy perykopę z szóstego rozdziału Ewangelii św. Jana. Pobieżne wysłuchanie tego tekstu daje nam wrażenie, że Jezus mówi o Eucharystii, ale gdy zatrzymamy się dłużej na tych słowach zauważymy, że bardzo często pojawia się tam słowo życie.
Jezus nazywa siebie chlebem żywym, który daje życie. I nie jest to taki chleb, jaki jedli przodkowie na pustyni, a poumierali. W tych słowach jest nawiązanie do manny, którą dał Bóg Izraelitom podczas pielgrzymki z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Manna chleb, który jedli Hebrajczycy miał zaspokoić tylko naturalne potrzeby człowieka. Nie gwarantował, nieśmiertelności ani nawet usprawiedliwienia w oczach Boga. Doskonale wiemy, że pokolenie, które wyszło z Egiptu nie dotarło do Ziemi Obiecanej. Była to konsekwencja grzechów, braku zaufania Bogu. Bóg nie chciał mieć w ziemi Kanaan pokolenia, które mentalnie było niewolnikami. Wyprowadził swój lud mocną ręką, aby dać mu prawdziwą wolność. Izraelici na pustyni wiele razy dawali dowody tego, że czują się niewolnikami i jak tylko nadarzała się okazja okazywali nieposłuszeństwo swojemu Panu.
Jezus mówi o sobie, że jest tym, który daje życie, i każdy kto będzie ten chleb żywy spożywał, będzie miał życie wieczne. Co więcej, jeśli człowiek nie będzie tego chleba spożywał, nie będzie miał życia w sobie. Widzimy w tych słowach pewną analogię do myśli Sokratesa. Tak jak dla antycznego filozofa życie polegało na poznaniu cnoty, tak dla Jezusa posiadanie życia polega na przyjmowaniu żywego chleba, tzn. Jego Ciała i Krwi, którą On daje za życie świata.
Tym, co mnie dzisiaj wyróżnia jako człowieka wierzącego wśród innych ludzi, jest to, że przeżywam swoje życie jako dar od Jezusa. Dar, który przyjmuje wraz z przyjmowaniem Jego Najświętszego Ciała i Krwi.
Rozważając dzisiejszą Ewangelię, dochodzimy do odpowiedzi na pytanie czym jest życie? Co to znaczy żyć? Aby żyć, należy przeżywać swoją codzienność jako dar, prezent. Każdy dzień jest okazją, aby na nowo doświadczyć wielkości życia tu na ziemi. Życia, które przekracza granice tego świata i daje nam zadatek nieśmiertelności. Odkrywanie swojej codzienności jako daru sprawia również, że nie tylko przyjmuje życie, ale tak samo jestem zobowiązany przyjąć zasady mojego postępowania, które również są darem. Całe moralne prawo, jest takim samym darem jak życie.
Aby odkryć i przyjąć tajemnicę ludzkiego życia jako dar, trzeba nam przede wszystkim zobaczyć, że dawca życia pierwszy się za nas ofiarował na ołtarzu krzyża swojemu Ojcu. To ten pierwszy dar złożony z bezwzględnej miłości do Ojca i każdego człowieka jest dla każdego z nas motorem napędowym odkrywania piękna naszej codzienności, przeżywanej jako dar otrzymany od Boga, ale również jako dar, który mogę przekazać innym. Na czas tego dojrzewania do pełni naszego życia, Jezus daje nam siebie. Zostawił nam pokarm, który nieustannie nam przypomina, o tym przyjmowaniu i ciągłym ofiarowywaniu. Jeśli zatem pragniemy żyć pełnią życia i istnieć na sposób Boży, Jezus zaprasza nas na drogę wiary, podczas której umacnia nas sowim Ciałem
i Krwią. Zechciejmy zatem na wzór Jezusa ofiarować nasze życie Bogu. Bóg je przyjmuje i dokonuje się wymiana. Życie doczesne, za życie wieczne.
Ks. Adam Malinowski (Zamość)
XIX niedziela zwykła 11.08.2024
„Jam jest chleb życia (…), który z nieba zstępuje, kto go spożywa, nie umrze” (J 6, 50)
Żyjemy w czasach ogromnego postępu technicznego i technologicznego. Możliwości człowieka znacznie się poszerzyły, także w dziedzinie medycyny. Potężne nakłady i wysiłki są angażowane w możliwości przedłużenia życia człowieka na ziemi.
Jakiś czas temu w salonach prasowych, księgarniach i punktach sprzedaży na lotniskach królowały książki Juwala Noacha Harariego, izraelskiego historyka, opisujące ewolucję człowieka ku boskim możliwościom. Książki sprzedawały się w milionach egzemplarzy, absolutny hit. W książkach tych autor twierdzi, że żyjemy u progu nowej epoki, kiedy to śmierć, jeśli nie w ogóle zostanie pokonana, to przynajmniej ludzie będą żyć po kilkaset lat. Autor pisał, ze życie to w ogóle jest kwestia techniczna, a współczesne społeczeństwa dzięki możliwościom technologicznym mają już w zasadzie wszystko pod kontrolą. Ta pełna kontrola człowieka nad światem to jest kwestia kilku najbliższych lat. Odtąd wszystkie stare bolączki ludzkości, takie jak zarazy, wojny, epidemie są pokonane i już nam nie grożą. Te poglądy głoszone przez Harariego sprawiły,
że wielu współczesnych zaczęło uznawać go za mędrca, guru, wybitnego filozofa, a tymczasem, w zderzeniu z tym, co ostatnio spadło na ludzkość, choćby pandemie, nowe wojny, wszystkie te opowieści i hipotezy do niczego się nie nadają.
Trzeba jednak w tym miejscu stwierdzić, że te poglądy z książek izraelskiego autora oddają pewną mentalność dzisiejszego człowieka, a w każdym razie pewnej części obecnej populacji.
Tymczasem okazuje się pod wpływem bieżących wydarzeń, że człowiek sam z siebie nie jest w stanie sobie niczego zapewnić, a na pewno życia bez końca. Tylko Bóg Jedyny ma ostatnie słowo w sprawach życia i śmierci. O tym przypomina nam dzisiejsze Słowo Boże, a zwłaszcza Ewangelia, w której Pan Jezus mówi: „Jam jest chleb życia, (…) który z nieba zstępuje, kto go spożywa, nie umrze (…) będzie żył na wieki.”
Tak, Eucharystia jest pokarmem dającym życie wieczne, życie bez końca.Rodzi się zatem zdziwienie i pytanie: to dlaczego tak wielu ludzi uczestnicząc we Mszy Św. nie przystępuje do Komunii Św., a zaledwie garstka uczestników karmi się Ciałem Pańskim? Dlaczego z taką łatwością wielu ludzi rezygnuje z udziału we Mszy św. niedzielnej czy w dzień powszedni? Dlaczego ludzie wolą pójść na mecz, na działkę, na zakupy, niż spotkać się z Jezusem i przyjąć Go w Komunii Św.? To są pytania o WIARĘ?
Nasi bracia z kościołów ewangelickich mówią czasem tak: gdybyśmy my wierzyli, tak jak wy katolicy przynajmniej mówicie, że wierzycie w realną obecność Jezusa w Hostii, to dniem i nocą szlibyśmy na kolanach ze łzami w oczach do Pana Jezusa.
Zatem w centrum naszej uwagi i rozmyślania musi wybrzmieć przede wszystkim pytanie, czy ja naprawdę wierzę, że Jezus jest obecny w Eucharystii, pod postaciami chleba i wina, że daje mi życie, że przynosi zwycięstwo, że daje łaskę do budowania autentycznego życia na miarę wieczności z Bogiem.
Człowiek tak często sam pozbawia się tej pomocy Bożej, gwarancji szczęścia, pokoju, których może udzielić jedynie Bóg, a potem siedząc na ruinach swoich pomysłów, w których nie było ani słowa o Panu Bogu, rozpacza nad swym losem. Życie małżeńskie i rodzinne to wielkie zadanie i droga człowieka, wymagająca ogromnie wiele w każdym wymiarze, duchowym, moralnym, ale także fizycznym. Rodzina jest rzeczywistością, która służy życiu w jego pełni, stąd troska o zachowanie życia człowieka może znaleźć najgłębsze oparcie w samym źródle życia, jakim jest Syn Boży Jezus Chrystus. „Ja jestem Drogą, i Prawdą, i ŻYCIEM!” – mówi Jezus. Komunia osób, jaką jest wspólnota małżeńska i rodzinna potrzebuje mocnego fundamentu, a także oparcia, by zrealizować swoje dążenie do szczęścia. I takim fundamentem jest Ojciec wszelkiego istnienia – Jedyny Bóg, Dawca życia. Ostrzegał włoski filozof Lanza del Vasto: „Człowiek jest jak dziecko, które rzuca kamienie w górę, a potem oskarża Boga, gdy kamienie spadną mu na głowę”. Chrystus nie zniechęca się niestałością człowieka, niekiedy nawet obojętnością na sprawy zbawienia, ale nieustannie czeka i woła: „Przyjdźcie do Mnie, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”.
Chleb eucharystyczny, Ciało Pańskie to cudowny pokarm, który daje człowiekowi siły na jego codzienną drogę, jak Eliasz, o którym słyszeliśmy
w dzisiejszym pierwszym czytaniu, który od Anioła Pańskiego otrzymał pokarm, aby nie ustać w drodze. I mocą tego pożywienia był zdolny pokonać trudy długiej, wyczerpującej drogi.
Podobnie każdy człowiek jest na drodze życia, która wymaga ogromnego wysiłku i poświęcenia, by dojść do prawdziwego szczęścia. Droga życia rodzinnego znajdzie swoje wypełnienie i osiągnie cel, gdy człowiek zjednoczy swoje trudy z Bogiem, a w Eucharystii znajdzie pokarm dający życie wieczne.
Ks. Artur Skrzypek (Kielce)
XVIII niedziela zwykła 04.08.2024
Przez kilka niedzieli tematem Słowa Bożego będzie chleb. Od chleba powszedniego, dającego siły naszemu ciału, Jezus przejdzie do innego chleba, prawdziwego, danego przez Boga samego, chleba dającego życie wieczne.
W dzisiejszym pierwszym czytaniu widzimy jak na pustyni lud izraelski zaczyna szemrać, gdyż nie ma co jeść. Wszyscy marzą o garnkach mięsa, o suto zastawionych stołach w niewoli egipskiej, nie jest dla nich ważne, że to było w niewoli, najważniejsze jest, aby mieli coś do jedzenia. Bóg nie prowadzi swego ludu na zatracenie, ale ku pełnej wolności nie zapominając o potrzebach doczesnych. Już o zmierzchu lud będzie jadł mięso, a rankiem nasyci się chlebem. „Manhu?”Co to jest? „To jest chleb, który Pan wam daje na pokarm” – wyjaśnia Mojżesz.
Chleb jest każdemu człowiekowi niezbędny do życia. Bez niego nie będzie mógł egzystować, pracować, cieszyć się. Człowiek zobowiązany jest, aby go szukać, pracować na niego, zapewnić go swojej rodzinie. W modlitwie Ojcze nasz prosimy Boga o niego: chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. Tak wielu rodzinom trudno jest dziś związać koniec z końcem, dlatego tyle wyjazdów za granicę w poszukiwaniu chleba. Tyle poświęcenia i wyrzeczeń, aby coś zarobić, aby wybudować dom i mieć coś jeszcze na jutro. I za kim i gdzie by się nie poszło, żeby tylko mieć, zarobić na życie, czasem nawet kosztem wolności, godności, małżeństwa i rodziny.
W dzisiejszej Ewangelii widzimy tłumy idące za Jezusem, nie z racji Jego nauki, ale jak to mówi sam Jezus: „dlatego, że jedliście chleb do sytości.” Pomimo, że upłynęło 2000 lat, jesteśmy tak jak ten tłum idący za Jezusem, spragnieni cudownie ofiarowanego nam chleba, motywowani troską, żeby mieć, posiadać, otrzymać, aby móc żyć na jakimś przyzwoitym poziomie.
Widząc te tłumy, Jezus zaczyna katechezę o innym chlebie, tym najważniejszym dla człowieka, bo dającym życie wieczne, mówi o chlebie, który nie ginie, ale trwa na wieki. Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki, a który da wam Syn Człowieczy. I dalej: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu – czyli sam Jezus Chrystus, który wkrótce powie, zasiadając przy stole ze swymi uczniami: bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje….
Sam Chrystus staje się pokarmem, pokarmem który nie napełnia żołądka, nie zapewnia tylko siły fizyczne, nie zaspokaja głodu ciała, ale jest prawdziwym pokarmem dającym życie wieczne.
Manna na pustyni była obrazem, zapowiedzią prawdziwego pokarmu
z nieba, którym jest sam Jezus Chrystus. Manna szybko znudzi się Izraelitom
i będą reklamować coś innego, wzgardzą tym pokarmem, który przecież spadł
z nieba, pochodził od samego Boga (św. Efrem). Próżne, wegetatywne, nigdy niezaspokojone pragnienia człowieka, o czym pisze św. Paweł.
Jezus nie odbiera ważności pokarmowi doczesnemu, nie neguje jego potrzeby czy nawet obowiązku troski o ten ziemski chleb. Jest on nam niezbędny, konieczny do życia na ziemi. Pokarm ten jednak nie zapewnia życia wiecznego, w które już weszliśmy rodząc się i przyjmując chrzest święty. Jezus jakby chciał nam powiedzieć: nie zadowalajcie się kawałkiem nawet wygodnego życia na tej planecie, ale zechciejcie zatroszczyć się i zapragnąć życia wiecznego
w Królestwie Boga żywego na wieki. A chlebem, który karmi to życie, który je podtrzymuje i rozwija w nas jest sam Jezus Chrystus, Jego Ciało i Krew, Jego słowo, On sam. Dlatego w Ewangelii mamy tę łączność chleba dającego życie
z ufną wiarą: Na tym polega dzieło zamierzone przez Boga, abyście uwierzyli
w Tego, którego On posłał.
Powoli Jezus przechodzi od Manhu?, to znaczy co to jest?, od manny którą Bóg zsyła z nieba do „Tego”, którego On posłał: od przeszłości, od tej manny na pustyni, do prawdziwego chleba z nieba, który Ojciec daje dzisiaj, teraz w osobie swego Syna, który zaprasza do uwierzenia, że jest On i Synem Bożym i Chlebem życia wiecznego. Tak jak Bóg nie opuścił swojego ludu na pustyni, nie zapomniał o jego potrzebach materialnych tak i Jezus nie opuszcza, nie odprawia zgłodniałych ludzi, którzy przyszli do Niego, aby go posłuchać, ale daje im chleb, cudownie rozmnażając to, co oni sami przynieśli. A następnie mówi o innym chlebie, o wiele ważniejszym, o chlebie, którego świat nie może dać człowiekowi ani żadna, nawet najlepsza piekarnia nie zdoła upiec. Chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu… „Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie. Jezus nie jest jakimś dobrodziejem, nie jest kandydatem na króla, prezydenta, który zapewniłby dobrobyt materialny ludowi, ale jest Tym, który z zstępuje nieba, jako prawdziwy chleb dany przez Boga swemu ludowi, aby ten miał życie wieczne.
Dlatego też i samo chrześcijaństwo nie może być jakimś darmowym sklepem z potrzebnymi do życia ziemskiego produktami, ani jakąś agencją charytatywną otwartą dla wszystkich chętnych. „Chleb” bez wiary traci swój specyficzny smak Królestwa Bożego. Tak samo i wiara bez „chleba” nie ma żadnego smaku wieczności.
Małżeństwa, rodzice, powinniśmy zabiegać o łączność tych dwóch: chleba i wiary, wiary i chleba. Wtedy nie będzie na świecie ani głodu, ani niesprawiedliwości, ani zamykania się w ciasnych ramach życia doczesnego wypełnionego myślą o sobie, o zaspokajaniu swych żądz i zachcianek, jednym słowem mentalności starego człowieka. Staniemy się nowymi ludźmi, ludźmi przyszłości, nowych horyzontów dobra, prawdy, miłości. Nasze serce będzie usposobione do hojnego dawania, nawet tego małego kawałeczka ziemskiego chleba tym, którzy go potrzebują i będzie także pragnąć prawdziwego chleba zaspokajającego największy i prawdziwy głód każdego człowieka – szczęście wieczne. A dla tych, którzy uwierzą w Syna i będą karmić się tym niebieskim chlebem życia wszystko jest możliwe i życie wieczne obiecane.
Wsłuchani w Słowo Boże i świadomi jego doniosłości, tak jak tłum czy jak Samarytanka przy studni, tak samo i my, w głębi naszych serc poprośmy: Panie, dawaj nam zawsze tego chleba.
Odpowiedział im Jezus: „Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął, a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie.”
Ks. Mariusz Ostaszewski (Elbląg)
XVII niedziela zwykła 28.07.2024
Jest to normalne wśród ludzi, że zastanawiają się nad tym, co będą jeść.Co roku pojawia się problem wyżywienia ludzkości, narodu, rodziny, grupy osób. Ten problem towarzyszy człowiekowi od zawsze. Poszukiwanie rozwiązania problemu wyżywiania pochłaniało zawsze wiele twórczej energii człowieka.
Od XIX w. potrzeby doczesne wyniesiono niemal na piedestał. Kiedy ktoś widząc bliźniego przy pracy pozdrawia go tradycyjnie po chrześcijańsku: „Szczęść Boże!”, zamiast „Bóg zapłać” słyszy raczej „Lepiej, jak kto pomoże”. Nie jest na miejscu mówienie i myślenie o niebie, kiedy trzeba myśleć i mówić o chlebie. Mało tego, uważa się za urągające głoszenie wielkich prawd człowiekowi, który od kilku dni niczego nie jadł albo nie ma gdzie skorzystać z pomocy lekarza. Dzisiaj stało się niemal oczywistym to, że najpierw trzeba zaspokoić podstawowe potrzeby człowieka, a dopiero potem można się ośmielić nauczać go o wielkich sprawach, także o sprawach religijnych.
Trudno jest dzisiaj ustalić granicę podstawowych potrzeb człowieka, a więc nie wiadomo, kiedy można zacząć w ogóle mówić o Bogu. Przecież w XXI w.
to za mało, żeby człowiek nie umierał z głodu i nie spał na ulicy. „Podstawowe” potrzeby sięgają coraz dalej i dalej: potrzeba domu, pracy, ubrania, dostępu do internetu, itp. Im więcej mamy, tym więcej potrzebujemy. Przysłowiowy Achilles nigdy nie może dogonić żółwia i nigdy nie ma szans na to, aby w ogóle zacząć głosić ludziom Słowo Boże.
Pan Bóg patrzy na te sprawy zgoła inaczej. W Tradycji chrześcijańskiej jest obecny post, umiarkowanie i wstrzemięźliwość. Ograniczenie żywności w czasie postu, które staje się symbolem umartwienia innych „podstawowych” potrzeb człowieka zawsze w Kościele szło w parze z bardziej owocnym słuchaniem Słowa Bożego. W czasach, kiedy ludzie naprawdę chodzili głodni od posiłku do posiłku, kiedy zgłodniała rodzina, w tym zgłodniałe dzieci, siadała do skromnego obiadu, nie rzucano się na jedzenie, tylko najpierw zanoszono modlitwę. Słowo Boga zajmowało miejsce przed jedzeniem, a więc potrzeby wieczne – głód duchowy – były zaspokajane wcześniej niż potrzeby doczesne – głód cielesny. Zatraciliśmy dzisiaj ten porządek, wręcz odwróciliśmy go zupełnie i dlatego nie możemy się nasycić, a potrzeby nie maleją lecz rosną.
W pierwszym czytaniu słyszymy o tym, jak pewien człowiek przyniósł skromne dary prorokowi Elizeuszowi i jego uczniom. Oczywiście po ludzku zamartwiał się on tym, czy jedzenia wystarczy dla wszystkich. Prorok Elizeusz kazał to wszystko rozdzielić nie patrząc na ilość jedzenia ani liczbę ludzi
i starczyło dla wszystkich. Trzeba jednak zauważyć, że najpierw wysłuchano Słowa Bożego: „Tak rzekł Pan: Nasycą się i pozostawią resztki”. To właśnie postawienie na pierwszym miejscu Bożego Słowa, nawet przed głodem, postawienie potrzeby duchowej przed materialną sprawiło, że nikomu niczego nie zabrakło.
Podobna scena rozgrywa się w dzisiejszej Ewangelii. Wydarzenie cudownego rozmnożenia chleba można interpretować w ten sposób, że stało się ono w Galilei, w czasie kiedy odbywały się Święta Paschalne. Była to największa uroczystość dla wierzącego Izraelity i każdy powyżej trzynastego roku życia powinien być w tym czasie w Jerozolimie. Skąd więc wzięły się tłumy słuchające Pana Jezusa w tym czasie w Galilei? Być może były to tłumy ludzi biorących swoją wiarę tylko powierzchownie, tak jak nasi katolicy, tzw. „wierzący
a niepraktykujący”. Być może byli to ludzie słabi w wierze, może letni zamiast gorliwi, a może tacy, którym potrzeby doczesne doskwierały tak mocno, że już coraz mniej liczyły się dla nich potrzeby wieczne?
Czyżby Pan Jezus jeden raz w życiu zrezygnował z praktyki wierzącego
i nie poszedł do Jerozolimy na święto, żeby jeszcze ściślej zjednoczyć się ze słabymi i grzesznymi, którzy zapomnieli już może swojej drogi do świątyni? Pan Jezus nie popełnił żadnego grzechu, ale zetknął się ze skutkami każdego
z grzechów, w tym przypadku z wygasłym zapałem, ostygłą gorliwością, gnuśnością, acedią – jak zwie się tę postawę w duchowości – pogrążeniem
w doczesności do tego stopnia, że nie widzi się już spraw Bożych. Słabość ta udzieliła się, jak widać także Apostołom. Oni powinni byli znać cuda rozmnożenia chleba z historii ich narodu, powinni byli wiedzieć, na co stać Boga, kiedy słucha się Jego Słowa i stawia się je na pierwszym miejscu. Tak jak na Słowo Boże powstał cały świat, podobnie na Słowo Boże zdarzały się cuda: połów ryb, uzdrowienia, wskrzeszenia, a teraz cudowne nakarmienie rzesz. Wszystko jest możliwe dla tego, kto troszczy się najpierw o potrzeby duszy.
Dzisiejsze Słowo Boże daje nam jeszcze jedną naukę. Uczy nas, żeby nie poddawać się nawet wtedy, kiedy ludzkie kalkulacje pozornie nie dają żadnych szans. Obydwa cuda: ten dokonany przez ręce Elizeusza i ten dokonany przez Chrystusa wydarzyły się, bo ludzie zaczęli dzielić się jedzeniem wbrew logice
i wbrew ludzkim szacunkom. Gdyby podchodzili do rzeczy racjonalnie czy też
z wyrachowaniem, zapewne nic by się nie udało. Postawa działania wbrew realnym szansom, w pełnym zaufaniu Panu Bogu jest postawą typową dla ludzi świętych. Kiedy stajemy przed trudnościami naszego życia, powtarzajmy sobie: choć po ludzku to niemożliwe, na Twoje słowo Panie, spróbuję i zrobię.
Ks. Bartłomiej Krzos (Sandomierz)
XVI niedziela zwykła 21.07.2024
Na dzisiejszą wakacyjną niedzielę Dobry Bóg daje nam swoje Słowo, które ma nas zmobilizować do poprawy naszego życia… naszej relacji z Panem Bogiem. Czas odpoczynku nie polega na zwolnieniu się z modlitwy, czyli codziennej relacji z Panem Bogiem. Również coniedzielna Eucharystia jest czasem, któ