MSZE ŚWIĘTE W NIEDZIELE I UROCZYSTOŚCI:
Warnice - godz. 8.00, 9.30 i 12.30
Barnim - godz. 8.00 i 12.15
Koszewo - godz. 9.30
Koszewko - godz. 10.45
Kłęby - godz. 11.00
MSZE ŚWIĘTE W DNI POWSZEDNIE: (w nawiasie czas letni)
Warnice:
Poniedziałek godz. 7.30
Środa - godz. 17.30 (18.30)
Czwartek - godz. 7.30
Piątek - godz. 17.30 (18.30)
Sobota - godz. 9.30
Barnim: (w nawiasie czas letni)
Środa - godz. 16.30 (17.30)
Piątek - godz. 16.30 (17.30)
Koszewo:
Wtorek - godz. 17.30 (18.30)
Koszewko:
Wtorek - godz. 16.30 (17.30)
Kłęby:
Czwartek - godz. 9.00
Serdecznie zapraszam wszystkich Zelatorów z terenu naszej Archidiecezji na spotkanie formacyjno – organizacyjne, które w odbędzie się w parafii pw. Matki Bożej Różańcowej w Szczecinie. Spotkamy się na Szczecińskich Gumieńcach w pierwszą sobotę miesiąca - 5 października. Poniżej przekazuję program. Niech nikogo nie zabraknie. Proszę również Kapłanów – Opiekunów Wspólnot Różańcowych, aby przybyli razem z Zelatorami.
Archidiecezjalny Moderator Żywego Różańca Ks. Paweł Żurawiński SDB
Archidiecezjalne Spotkanie Formacyjne Zelatorów Żywego Różańca w parafii pw. Matki Bożej Różańcowej w Szczecinie (05 października 2024 r.).
09.30 – różaniec święty – tajemnice radosne
10.00 – Msza św. pod przewodnictwem JE Ks. Bpa Henryka Wejmana
11.00 – przerwa na kawę, herbatę
11.30 - konferencja pt. Wiara Rodziny Katolickiej – bł. Rodzina Ulmów – ks. Tadeusz Stromski SDB
12.30 – słowo Moderatora Diecezjalnego ks. Pawła Żurawińskiego SDB
13.00 – wolne wnioski, zakończenie
Zgłoszenia do 01 października pod nr telefonu: 693-518-242.
XXIII niedziela zwykła 08.09.2024
Odwaga i nadzieja. Jak bardzo potrzebujemy w naszym życiu tych dwóch postaw. Teoretycznie wiemy, że Bóg nas kocha i potrafimy to zdanie powtarzać w różnych momentach. Czasami nawet przekonujemy do tego innych, próbując ich pocieszyć i umacniać. A zarazem sami doświadczamy tego, że przychodzą takie sytuacje i wydarzenia w naszej codzienności, kiedy to, co wiemy wcale nie jest takie oczywiste. Wtedy okazuje się, że wiara i zaufanie Panu to nie jest jednorazowa deklaracja, którą można wypełnić i złożyć, ale to ciągłe wyzwanie, które zakłada mówienie Bogu „tak”, również wtedy, gdy jest to trudne.
Pierwsze słowa, które właśnie dziś słyszymy w Księdze Izajasza dotyczą tego, aby być odważnym i nie bać się. Źródłem tej pewności i naszego poczucia bezpieczeństwa jest obecność Boga. On jest. On przychodzi. On naprawdę jest obecny. Jak wiele zmienia się wtedy w naszym życiu! Prorok zapowiada, że na pustyni wytrysną zdroje wód, a spieczona ziemia zamieni się w staw. To bardzo konkretne zmiany, świadczące o tym, że Pan posiada wyjątkową moc. To, co nam wydaje się niemożliwe, dla Niego takie nie jest. Ta moc Pana objawia się nie tylko w świecie przyrody, ale o wiele bardziej w życiu człowieka, który jest najdoskonalszym dziełem Stwórcy. Potwierdza to Ewangelia i uzdrowienie, którego dokonuje Chrystus. Pan spotyka człowieka głuchoniemego. Kogoś, kto nie mówi i nie słyszy. Podwójne cierpienie.
Święty Marek wspomina o tym, że ten głuchoniemy został przyprowadzony do Jezusa. Nie przyszedł sam, tylko pomogli mu inni ludzie. Przyjaciele, bliscy, a może znajomi. Bez względu na to jak głębokie były
te relacje, ci ludzie wyświadczyli choremu wielka przysługę.
Warto pomyśleć: czy mam wokół siebie ludzi, na których mogę liczyć? Jestem w jakiejś wspólnocie? Tworzę dojrzałe i trwałe relacje, które potem owocują tym, że mam do kogo zwrócić się z prośbą o pomoc? Czy są przy mnie ludzie, którzy interesują się moim życiem i gdy jest taka potrzeba prowadzą mnie do Jezusa? Czy jestem wdzięczny za takich towarzyszy, czy raczej uciekam od nich i staram się wyrzucić z mojego życia?
Kiedy Jezus spotyka tego człowieka i słyszy prośbę o uzdrowienie, bierze go na bok. Osobno od tłumu. Pewne wydarzenia mogą się dokonać tylko w takiej przestrzeni: Chrystus i człowiek. Z dala od tłumu, hałasu i zgiełku. Potrzebna jest taka kategoria samotności, w której jestem sam na sam z Tym, który wie o mnie wszystko i który może wszystko. To właśnie wtedy możliwe jest uzdrowienie, czyli spełnienie moich pragnień.
Jezus o tym bardzo dobrze wie, dlatego przy różnych okazjach zaprasza mnie na osobiste spotkanie. W ciszy kościoła i przy delikatnie świecącej czerwonej lampce mogą wydarzyć się rzeczy niezwykłe.
Tak, jak te opisane w Biblii albo nawet jeszcze bardziej spektakularne. Bo kiedy Pan przywraca wzrok lub słuch i w ten sposób uzdrawia ciało, to jednocześnie pragnie o wiele więcej i chce dostać się do serca każdego z nas.
Effatha! Otwórz się!
Ks. Paweł Cieślik (Warszawa-Praga)
XXII niedziela zwykła 01.09.2024
Przy różnych okazjach przypominamy sobie o różnych powodach do dumy. Mamy być dumni ze swojej Ojczyzny, rodzice powinni być ze swoich dzieci, małżonkowie ze swojego małżeństwa. Grecy szczycili się swymi filozofami. Rzymianie byli dumni z prawa, które porządkowało ład starożytnego cesarstwa. Natomiast Żydzi zachowali wiarę w jednego Boga, któremu warto służyć, idąc przez życie drogą Dekalogu, drogą dziesięciu Bożych drogowskazów. Dla nas, katolików, wydaje się być sprawą bardzo ważną bycie dumnym z przynależności do Kościoła Powszechnego, z przynależności do swojej parafii. Zachowywanie przykazań jest niezastąpioną w poczuciu dumy bycia w Kościele.
W dzisiejszym fragmencie Ewangelii Pan Jezus zarzuca swoim rodakom: „Ten lud czci mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode mnie” (Mk 7). Mówi więc Jezus o pewnego rodzaju obłudzie, która sprawia, że człowiek stwarza pozory bycia kimś pobożnym, szlachetnym. Obłuda polega na pokazywaniu siebie światu takim, jakim w rzeczywistości się nie jest. Dlatego też wydaje się, że długo nie stracą na aktualności słowa satyrycznego utworu pt. Dewotka, napisanego przez biskupa Ignacego Krasickiego:
Dewotce służebnica w czymś przewiniła
Właśnie natenczas, kiedy pacierze kończyła;
Obróciwszy się przeto z gniewem do dziewczyny,
Mówiąc właśnie te słowa: „...i odpuść nam winy,
Jako my odpuszczamy” – biła bez litości.
Uchowaj, Panie Boże, takiej pobożności!
Oto najczęściej spotykane grzechy obłudy:
– rozmijanie się z deklarowanymi przekonaniami dotyczącymi swojego postępowania,
– udawanie zaangażowania w modlitwę i liturgię,
– pozorowanie aktywności w działalności grup religijnych,
– oburzanie się i gorszenie zjawiskami w Kościele, które na co dzień goszczą
w domu obłudnika,
– pouczanie innych w sprawach, w których samemu postępuje się odwrotnie,
– manifestowanie własnego osłabienia religijnego pod wpływem bulwersujących wydarzeń w Kościele, a w konsekwencji wykorzystywanie ich jako pretekstu
do luzu moralnego.
Z przynależności do Kościoła wynika nasza postawa jako ludzi wierzących. Za deklaracją wiary muszą iść czyny. Na przykład po zawarciu małżeństwa małżonkowie mają być wierni zobowiązaniom, które na siebie wzięli
w momencie ślubu. Powstał swoisty katalog cech męża, których oczekują żony (według amerykańskiego psychologa):
1. Zadowolony ze wszystkiego, co mu żona daje.
2. Wszystko spostrzegający.
3. Od czasu do czasu przynosi kwiaty.
4. Pamięta o rocznicach.
5. Słowami i czynem okazuje, że żona jest jedyna.
6. Używa słowa i pojęcia „my”.
7. Spędza z żoną przynajmniej niedziele i święta.
8. Rozumie naturalną regulację poczęć.
9. Nie twierdzi, że dzieci to wina jego żony.
10. Nosi ją na rękach (niekoniecznie dosłownie).
Akceptowanie owego katalogu, ale i trudność w zachowaniu tych wskazań nie jest obłudą. Jednak ciche nieprzestrzeganie tych podpowiedzi z jednoczesnym zachwalaniem ich ma już posmak obłudy.
Dużo obłudy widać także w przygotowaniu do małżeństwa. Młodzi ludzie chcą, aby ich ślub, a potem małżeństwo było jak najlepsze. Ale przy organizacji wesela popełniają wiele bardzo poważnych błędów. W momencie ślubu narzeczeni zapraszają samego Jezusa, aby im towarzyszył przez cały czas życia małżeńskiego i rodzinnego. zapraszają Go również na swoje wesele, które jest wyrazem radości, która wynika z tego, że są razem aż do śmierci, że się kochają. Czas wesela jest również okazją do podzielenia się radością z rodziną
i przyjaciółmi własnym szczęściem. Jednak sami narzeczeni pod wpływem licznych przemian i złych tradycji wprowadzają na wesela zabawy, które dalece odbiegają od tego, co prawdziwie chrześcijańskie i wartościowe. Wiele proponowanych zabaw wywołuje wstyd, zażenowanie, niezręczność, niesmak,
a czasem i obrzydzenie, szczególnie wtedy, gdy ich treści dotyczą podtekstów erotycznych. Praktyka takich zabaw staje się nieprzyjemna, gdy po kilku latach takie nagrania oglądają dzieci. Wtedy takie zabawy mogą być zgorszeniem dla dzieci uczestniczących na weselu oraz następnych pokoleń. Mężczyzna
w średnim wieku pisze: jestem dosłownie przerażony, że ktoś coś takiego może proponować na weselu. Publicznie (…) dotykanie miejsc intymnych? Na oczach najbliższych: rodziców, dziadków i małych dzieci? Przedziwne trzeba mieć wartości, nie być zażenowanym widokiem czegoś takiego, a jeszcze bardziej być „niezwykłym”, by się tym bawić i żeby brać w tym udział. A kobieta, lat 25 tak pisze: Nie jestem w stanie pojąć, jak można pozwolić na udział w tak niesmacznej zabawie, gdzie poniża się to, co tak naprawdę powinno być najpiękniejsze dla młodych małżonków.
Do innych spraw przy organizacji wesela można zaliczyć uleganie przesądom, choćby takim jak: organizowanie uroczystości weselnych
w miesiącach, które mają w nazwie literę „r”, np. czerwiec, wrzesień. Zabobony zagrażają wierze, bo brakuje ufności w Pana Boga. Pokładanie szczęścia małżeńskiego w przesądach stanowi szczególną trudność natury duchowej,
a czasem i zniewolenia, które nie pozwala zaufać prawdziwie i szczerze Bogu.
Chrześcijanin powinien przede wszystkim zaufać Panu Bogu we wszystkich sprawach. Pan Bóg zatroszczył się o nas, dając nam przykazania, które mają być dla nas drogowskazem na drodze naszego życia.
Obyśmy nigdy nie zasłużyli na opinię, że nasze postępowanie jest faryzejskie. Obyśmy nigdy nie mieli zarzutu bycia obłudnym i dwulicowym. Aby tak się stało, trzeba pamiętać o tej przestrodze Jezusa: „Wszystko zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym” (Mk 7).
Ks. Sławomir Adamczyk (Radom)
XXI niedziela zwykła 25.08.2024
Nieraz pewnie zdarzyło nam się myśleć, a może i mówić jak uczniowie
z dzisiejszej Ewangelii: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” Przykazania, obowiązki związane z wiarą, a może jakiś fragment Pisma Św.,czy nauczanie Kościoła, które niełatwo było zrozumieć czy przyjąć. Nawet w ostatnim czasie usłyszałem zwierzenie jednej osoby, że gdy modli się na różańcu, to trudno jest jej przyjąć tajemnicę Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny z duszą i ciałem. Także dzisiejsze Słowo Boże może rodzić w nas wiele pytań i wątpliwości: Co to znaczy, że Ciało Pana Jezusa jest prawdziwym pokarmem, a Jego Krew prawdziwym napojem? Dlaczego żony mają być poddane mężom? Co to znaczy miłować żonę, jak Chrystus Kościół, za który wydał samego siebie?
Bóg nie pozostawia nas bez odpowiedzi. Najpierw pyta nas słowami proroka Jozuego: komu chcecie służyć? Oczywiście nasza obecność w kościele sugeruje, że Bogu, ale czy na pewno? Tyle razy okazuje się, że wybieramy sobie innych bożków, które podsuwa nam świat, a którym tak sumiennie służymy: dobrom materialnym, którym poświęcamy całe swoje zaangażowanie, przyjemnościom, których szukamy w każdym wolnym czasie, wygodzie, social mediom, rozrywce, egoizmowi, a czasem innej osobie. Wszystko może stać się dla nas centrum, wokół którego inne rzeczy, jak planety wokół słońca, będą się kręciły.
Mówimy, że Bóg jest dla nas najważniejszy. Może warto chwilę się zastanowić: czy tyle samo wysiłku wkładam w relację z Bogiem, jak w relacje
z ludźmi? Czy z taką samą częstotliwością zwracam swoją myśl do Boga, jak odblokowuję telefon, by zobaczyć nowe powiadomienia obserwowanych osób? Czy z takim samym zaangażowaniem organizuję czas na modlitwę i Eucharystię, z jakim szukam go dla moich pasji i przyjemności?
Tak naprawdę od tego pytania, kto jest twoim Bogiem i kto jest w centrum Twojego życia, będzie zależało wszystko. I dopiero wtedy można szukać odpowiedzi na inne pytania. To od doświadczenia Boga, który jest ponad wszystkim, a jednocześnie tak blisko nas i kieruje naszym życiem, od przekonania, że Bóg jest dobry, jak śpiewaliśmy w psalmie i najlepiej wie, co dla człowieka jest dobre, można dopiero przejść do odpowiedzi na pytanie: co to znaczy być sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej?
Jan Paweł II podczas audiencji środowej 11 sierpnia 1982 r. rozważał fragment z Listu do Efezjan, który słuchaliśmy jako drugie czytanie. Bojaźń Chrystusowa, od której zaczyna autor listu, to nie lęk czy strach, który jest postawą obronną wynikającą z zagrożenia jakimś złem – ale przede wszystkim poszanowanie dla świętości, dla sacrum, zrodzone z głębokiej świadomości tego, co uczynił Chrystus dla człowieka, ma stanowić podstawę wzajemnego odniesienia małżonków – nauczał Święty Papież
Dopiero w bliskiej relacji z Bogiem mąż i żona może odnaleźć sens swojego powołania w małżeństwie i rodzinie oraz siłę do służenia sobie wzajemnie. Nie jest łatwo w dzisiejszym świecie podjąć zadania żony i męża oraz matki i ojca tak, aby nie szukać siebie i swoich zachcianek. W czasach Jezusa te zadania na pewno były rozumiane inaczej, ale i wtedy można było je pięknie wypełnić, wpatrując się w przykład Chrystusa. Także dzisiaj potrzeba nam zapatrzenia się w Chrystusa, który „wydał samego siebie, aby uświęcić Kościół
i przedstawić go jako niemający skazy czy zmarszczki, lecz aby był święty
i nieskalany”. Potrzeba dziś takich mężów i żon, którzy wydadzą siebie, którzy całe swoje życie i zaangażowanie poświęcą, aby współmałżonek i rodzina była bez skazy, święta i nieskalana. Bardzo aktualne jest wezwanie z listu do Efezjan, aby miłować swoich współmałżonków jak własne ciało. Często tyle czasu poświęcamy, aby dbać o swoją kondycję, figurę i piękno. Czy tyle samo wysiłku wkładamy w budowanie relacji małżeńskich? Czy tyle samo czasu dajemy swojej rodzinie, aby posłuchać czym oni żyją i spędzić z nimi czas? Jeżeli chcesz, by Twoje małżeństwo, twoja rodzina była szczęśliwa, to trzeba wrócić do początku, do zamysłu Boga odnośnie małżeństwa zawartego w Księdze Rodzaju,
a powtórzone dziś w drugim czytaniu: opuścić wszystko dookoła, aby połączyć się ze swoją żoną, mężem, aby stanowić jedno ciało. Ale przecież mam prawo do swojego czasu, zainteresowań, znajomych, pasji? I tu znów wracamy do przykładu Chrystusa. On cały swój czas poświęcił dla Kościoła, nie szukał swojej wygody, przedkładał to zadanie nad jedzenie i odpoczynek, aż niektórzy twierdzili, że odszedł od zmysłów. Myślisz, że to niemożliwe? W dzisiejszych czasach ludzie pracujący w różnych firmach i korporacjach poświęcają się interesom często kosztem odpoczynku, wolnego czasu, a nawet rodziny.
A jeślibyśmy spojrzeli na rodzinę, jak pisał Jacek Pulikowski, jako na najważniejszą firmę na świecie? Czy nie warto poświęcić jej swój czas
i zaangażowanie?
Chrystus wie, że wypełnienie tego zadania nie jest łatwe, dlatego chce nas wypełniać swoją siłą i swoim życiem, aby to z Boga była owa przeogromna moc (2 Kor 4, 7). Dlatego w Komunii Św. zostawił nam swoje Ciało i Krew, abyśmy mogli nieustannie korzystać z Jego życia i łaski, Jego śmierci i zmartwychwstania. Może efekt nie będzie widoczny od razu, ale systematyczne przyjmowanie „Bożej diety” pozwoli osiągnąć zamierzony cel: kochać miłością Chrystusa.
Jeśli brakuje Ci sił do wypełniania Twoich zadań, to na tym ołtarzu szukaj pokarmu, który Cię pokrzepi oraz wraz z Jezusową ofiarą składaj całe swoje życie, swoje zaangażowanie i poświęcenie dla innych. Wołajmy wraz
z Szymonem Piotrem: „Panie, do kogo pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A my uwierzyliśmy i poznaliśmy, że Ty jesteś Świętym Bożym”.
Ks. Maciej Lewandowski (Zamość)
XX niedziela zwykła 18.08.2024
Żyjemy w bardzo dziwnych czasach. Ciągle się coś dzieje. Dużo spraw mamy na głowie. Po doświadczeniu pandemicznego zamieszania i wojny za naszą wschodnią granicą, mamy wrażenie, że ten czas zwariował. Tempo życia
i zmiany, jakie dokonują się w naszych czasach sprawiają, że ciężko jest się odnaleźć. Coraz więcej osób mówi, że świat przyśpieszył i nie mamy czasu na nic. Ani na rodzinę, ani na hobby, ani na odpoczynek. Warto zatem postawić sobie pytanie: Czy ja żyję? Czy tylko pracuje i spełniam obowiązki? A może bardziej fundamentalnie zapytajmy się, co to znaczy żyć? Czym jest życie? Słownik języka polskiego podpowiada nam, że żyć tzn.: istnieć i funkcjonować w sposób właściwy organizmom żywym. Każdy z nas istnieje, możemy dotknąć swojego ciała, zobaczyć się w lustrze. Odczuwamy potrzeby właściwe dla żywego organizmu, bo potrzebujemy pożywienia, odpoczynku, nieustannie podlegamy procesom biologicznym, jak chociażby procesowi starzenia. Jednak czy to, w jaki sposób żyjemy, sprawia że jesteśmy czymś więcej, niż inne organizmy żywe? Gdzieś podświadomie, zdajemy sobie sprawę, że żyć to coś więcej, niż tylko istnieć i przetrwać. Życie ludzkie to nie tylko procesy umożliwiające reagowanie na bodźce i zwykłe poruszanie się oraz odżywianie, wzrastanie czy rozmnażanie.
Pytanie o sens ludzkiego życia, jest pytaniem starym jak świat. Dzięki temu, że ktoś postawił to pytanie narodziła się nauka zwana filozofią. Sokrates widział sens życia ludzkiego w życiu cnotliwym. Polegało ono na tym, że człowiek powinien zabiegać o cnotę, jako najwyższe dobro, nie licząc się z niebezpieczeństwami lub śmiercią. Drogą do życia cnotliwego było poznanie intelektualne cnót. Warto zaznaczyć, że Sokrates wierzył, że jak człowiek pozna, co jest dobre, to będzie według poznanych prawd postępował.
Możemy powiedzieć, że Sokrates zakładał istnienie jakiegoś uniwersalnego dobra, uniwersalnych praw, które są naturalnie wpisane w życie człowieka. Jeśli człowiek pozna i będzie respektował te prawa, będzie żył pełnią swojego istnienia. Takie życie, postępowanie będzie go odróżniać od innych istot żyjących, bo nauczy się poświęcenia, rezygnacji, utraty czegoś nawet własnego życia.
Czym jest prawdziwe życie, mówi nam również Jezus w dzisiejszej Liturgii Słowa. Usłyszeliśmy perykopę z szóstego rozdziału Ewangelii św. Jana. Pobieżne wysłuchanie tego tekstu daje nam wrażenie, że Jezus mówi o Eucharystii, ale gdy zatrzymamy się dłużej na tych słowach zauważymy, że bardzo często pojawia się tam słowo życie.
Jezus nazywa siebie chlebem żywym, który daje życie. I nie jest to taki chleb, jaki jedli przodkowie na pustyni, a poumierali. W tych słowach jest nawiązanie do manny, którą dał Bóg Izraelitom podczas pielgrzymki z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Manna chleb, który jedli Hebrajczycy miał zaspokoić tylko naturalne potrzeby człowieka. Nie gwarantował, nieśmiertelności ani nawet usprawiedliwienia w oczach Boga. Doskonale wiemy, że pokolenie, które wyszło z Egiptu nie dotarło do Ziemi Obiecanej. Była to konsekwencja grzechów, braku zaufania Bogu. Bóg nie chciał mieć w ziemi Kanaan pokolenia, które mentalnie było niewolnikami. Wyprowadził swój lud mocną ręką, aby dać mu prawdziwą wolność. Izraelici na pustyni wiele razy dawali dowody tego, że czują się niewolnikami i jak tylko nadarzała się okazja okazywali nieposłuszeństwo swojemu Panu.
Jezus mówi o sobie, że jest tym, który daje życie, i każdy kto będzie ten chleb żywy spożywał, będzie miał życie wieczne. Co więcej, jeśli człowiek nie będzie tego chleba spożywał, nie będzie miał życia w sobie. Widzimy w tych słowach pewną analogię do myśli Sokratesa. Tak jak dla antycznego filozofa życie polegało na poznaniu cnoty, tak dla Jezusa posiadanie życia polega na przyjmowaniu żywego chleba, tzn. Jego Ciała i Krwi, którą On daje za życie świata.
Tym, co mnie dzisiaj wyróżnia jako człowieka wierzącego wśród innych ludzi, jest to, że przeżywam swoje życie jako dar od Jezusa. Dar, który przyjmuje wraz z przyjmowaniem Jego Najświętszego Ciała i Krwi.
Rozważając dzisiejszą Ewangelię, dochodzimy do odpowiedzi na pytanie czym jest życie? Co to znaczy żyć? Aby żyć, należy przeżywać swoją codzienność jako dar, prezent. Każdy dzień jest okazją, aby na nowo doświadczyć wielkości życia tu na ziemi. Życia, które przekracza granice tego świata i daje nam zadatek nieśmiertelności. Odkrywanie swojej codzienności jako daru sprawia również, że nie tylko przyjmuje życie, ale tak samo jestem zobowiązany przyjąć zasady mojego postępowania, które również są darem. Całe moralne prawo, jest takim samym darem jak życie.
Aby odkryć i przyjąć tajemnicę ludzkiego życia jako dar, trzeba nam przede wszystkim zobaczyć, że dawca życia pierwszy się za nas ofiarował na ołtarzu krzyża swojemu Ojcu. To ten pierwszy dar złożony z bezwzględnej miłości do Ojca i każdego człowieka jest dla każdego z nas motorem napędowym odkrywania piękna naszej codzienności, przeżywanej jako dar otrzymany od Boga, ale również jako dar, który mogę przekazać innym. Na czas tego dojrzewania do pełni naszego życia, Jezus daje nam siebie. Zostawił nam pokarm, który nieustannie nam przypomina, o tym przyjmowaniu i ciągłym ofiarowywaniu. Jeśli zatem pragniemy żyć pełnią życia i istnieć na sposób Boży, Jezus zaprasza nas na drogę wiary, podczas której umacnia nas sowim Ciałem
i Krwią. Zechciejmy zatem na wzór Jezusa ofiarować nasze życie Bogu. Bóg je przyjmuje i dokonuje się wymiana. Życie doczesne, za życie wieczne.
Ks. Adam Malinowski (Zamość)
XIX niedziela zwykła 11.08.2024
„Jam jest chleb życia (…), który z nieba zstępuje, kto go spożywa, nie umrze” (J 6, 50)
Żyjemy w czasach ogromnego postępu technicznego i technologicznego. Możliwości człowieka znacznie się poszerzyły, także w dziedzinie medycyny. Potężne nakłady i wysiłki są angażowane w możliwości przedłużenia życia człowieka na ziemi.
Jakiś czas temu w salonach prasowych, księgarniach i punktach sprzedaży na lotniskach królowały książki Juwala Noacha Harariego, izraelskiego historyka, opisujące ewolucję człowieka ku boskim możliwościom. Książki sprzedawały się w milionach egzemplarzy, absolutny hit. W książkach tych autor twierdzi, że żyjemy u progu nowej epoki, kiedy to śmierć, jeśli nie w ogóle zostanie pokonana, to przynajmniej ludzie będą żyć po kilkaset lat. Autor pisał, ze życie to w ogóle jest kwestia techniczna, a współczesne społeczeństwa dzięki możliwościom technologicznym mają już w zasadzie wszystko pod kontrolą. Ta pełna kontrola człowieka nad światem to jest kwestia kilku najbliższych lat. Odtąd wszystkie stare bolączki ludzkości, takie jak zarazy, wojny, epidemie są pokonane i już nam nie grożą. Te poglądy głoszone przez Harariego sprawiły,
że wielu współczesnych zaczęło uznawać go za mędrca, guru, wybitnego filozofa, a tymczasem, w zderzeniu z tym, co ostatnio spadło na ludzkość, choćby pandemie, nowe wojny, wszystkie te opowieści i hipotezy do niczego się nie nadają.
Trzeba jednak w tym miejscu stwierdzić, że te poglądy z książek izraelskiego autora oddają pewną mentalność dzisiejszego człowieka, a w każdym razie pewnej części obecnej populacji.
Tymczasem okazuje się pod wpływem bieżących wydarzeń, że człowiek sam z siebie nie jest w stanie sobie niczego zapewnić, a na pewno życia bez końca. Tylko Bóg Jedyny ma ostatnie słowo w sprawach życia i śmierci. O tym przypomina nam dzisiejsze Słowo Boże, a zwłaszcza Ewangelia, w której Pan Jezus mówi: „Jam jest chleb życia, (…) który z nieba zstępuje, kto go spożywa, nie umrze (…) będzie żył na wieki.”
Tak, Eucharystia jest pokarmem dającym życie wieczne, życie bez końca.Rodzi się zatem zdziwienie i pytanie: to dlaczego tak wielu ludzi uczestnicząc we Mszy Św. nie przystępuje do Komunii Św., a zaledwie garstka uczestników karmi się Ciałem Pańskim? Dlaczego z taką łatwością wielu ludzi rezygnuje z udziału we Mszy św. niedzielnej czy w dzień powszedni? Dlaczego ludzie wolą pójść na mecz, na działkę, na zakupy, niż spotkać się z Jezusem i przyjąć Go w Komunii Św.? To są pytania o WIARĘ?
Nasi bracia z kościołów ewangelickich mówią czasem tak: gdybyśmy my wierzyli, tak jak wy katolicy przynajmniej mówicie, że wierzycie w realną obecność Jezusa w Hostii, to dniem i nocą szlibyśmy na kolanach ze łzami w oczach do Pana Jezusa.
Zatem w centrum naszej uwagi i rozmyślania musi wybrzmieć przede wszystkim pytanie, czy ja naprawdę wierzę, że Jezus jest obecny w Eucharystii, pod postaciami chleba i wina, że daje mi życie, że przynosi zwycięstwo, że daje łaskę do budowania autentycznego życia na miarę wieczności z Bogiem.
Człowiek tak często sam pozbawia się tej pomocy Bożej, gwarancji szczęścia, pokoju, których może udzielić jedynie Bóg, a potem siedząc na ruinach swoich pomysłów, w których nie było ani słowa o Panu Bogu, rozpacza nad swym losem. Życie małżeńskie i rodzinne to wielkie zadanie i droga człowieka, wymagająca ogromnie wiele w każdym wymiarze, duchowym, moralnym, ale także fizycznym. Rodzina jest rzeczywistością, która służy życiu w jego pełni, stąd troska o zachowanie życia człowieka może znaleźć najgłębsze oparcie w samym źródle życia, jakim jest Syn Boży Jezus Chrystus. „Ja jestem Drogą, i Prawdą, i ŻYCIEM!” – mówi Jezus. Komunia osób, jaką jest wspólnota małżeńska i rodzinna potrzebuje mocnego fundamentu, a także oparcia, by zrealizować swoje dążenie do szczęścia. I takim fundamentem jest Ojciec wszelkiego istnienia – Jedyny Bóg, Dawca życia. Ostrzegał włoski filozof Lanza del Vasto: „Człowiek jest jak dziecko, które rzuca kamienie w górę, a potem oskarża Boga, gdy kamienie spadną mu na głowę”. Chrystus nie zniechęca się niestałością człowieka, niekiedy nawet obojętnością na sprawy zbawienia, ale nieustannie czeka i woła: „Przyjdźcie do Mnie, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”.
Chleb eucharystyczny, Ciało Pańskie to cudowny pokarm, który daje człowiekowi siły na jego codzienną drogę, jak Eliasz, o którym słyszeliśmy
w dzisiejszym pierwszym czytaniu, który od Anioła Pańskiego otrzymał pokarm, aby nie ustać w drodze. I mocą tego pożywienia był zdolny pokonać trudy długiej, wyczerpującej drogi.
Podobnie każdy człowiek jest na drodze życia, która wymaga ogromnego wysiłku i poświęcenia, by dojść do prawdziwego szczęścia. Droga życia rodzinnego znajdzie swoje wypełnienie i osiągnie cel, gdy człowiek zjednoczy swoje trudy z Bogiem, a w Eucharystii znajdzie pokarm dający życie wieczne.
Ks. Artur Skrzypek (Kielce)
XVIII niedziela zwykła 04.08.2024
Przez kilka niedzieli tematem Słowa Bożego będzie chleb. Od chleba powszedniego, dającego siły naszemu ciału, Jezus przejdzie do innego chleba, prawdziwego, danego przez Boga samego, chleba dającego życie wieczne.
W dzisiejszym pierwszym czytaniu widzimy jak na pustyni lud izraelski zaczyna szemrać, gdyż nie ma co jeść. Wszyscy marzą o garnkach mięsa, o suto zastawionych stołach w niewoli egipskiej, nie jest dla nich ważne, że to było w niewoli, najważniejsze jest, aby mieli coś do jedzenia. Bóg nie prowadzi swego ludu na zatracenie, ale ku pełnej wolności nie zapominając o potrzebach doczesnych. Już o zmierzchu lud będzie jadł mięso, a rankiem nasyci się chlebem. „Manhu?”Co to jest? „To jest chleb, który Pan wam daje na pokarm” – wyjaśnia Mojżesz.
Chleb jest każdemu człowiekowi niezbędny do życia. Bez niego nie będzie mógł egzystować, pracować, cieszyć się. Człowiek zobowiązany jest, aby go szukać, pracować na niego, zapewnić go swojej rodzinie. W modlitwie Ojcze nasz prosimy Boga o niego: chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. Tak wielu rodzinom trudno jest dziś związać koniec z końcem, dlatego tyle wyjazdów za granicę w poszukiwaniu chleba. Tyle poświęcenia i wyrzeczeń, aby coś zarobić, aby wybudować dom i mieć coś jeszcze na jutro. I za kim i gdzie by się nie poszło, żeby tylko mieć, zarobić na życie, czasem nawet kosztem wolności, godności, małżeństwa i rodziny.
W dzisiejszej Ewangelii widzimy tłumy idące za Jezusem, nie z racji Jego nauki, ale jak to mówi sam Jezus: „dlatego, że jedliście chleb do sytości.” Pomimo, że upłynęło 2000 lat, jesteśmy tak jak ten tłum idący za Jezusem, spragnieni cudownie ofiarowanego nam chleba, motywowani troską, żeby mieć, posiadać, otrzymać, aby móc żyć na jakimś przyzwoitym poziomie.
Widząc te tłumy, Jezus zaczyna katechezę o innym chlebie, tym najważniejszym dla człowieka, bo dającym życie wieczne, mówi o chlebie, który nie ginie, ale trwa na wieki. Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki, a który da wam Syn Człowieczy. I dalej: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu – czyli sam Jezus Chrystus, który wkrótce powie, zasiadając przy stole ze swymi uczniami: bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje….
Sam Chrystus staje się pokarmem, pokarmem który nie napełnia żołądka, nie zapewnia tylko siły fizyczne, nie zaspokaja głodu ciała, ale jest prawdziwym pokarmem dającym życie wieczne.
Manna na pustyni była obrazem, zapowiedzią prawdziwego pokarmu
z nieba, którym jest sam Jezus Chrystus. Manna szybko znudzi się Izraelitom
i będą reklamować coś innego, wzgardzą tym pokarmem, który przecież spadł
z nieba, pochodził od samego Boga (św. Efrem). Próżne, wegetatywne, nigdy niezaspokojone pragnienia człowieka, o czym pisze św. Paweł.
Jezus nie odbiera ważności pokarmowi doczesnemu, nie neguje jego potrzeby czy nawet obowiązku troski o ten ziemski chleb. Jest on nam niezbędny, konieczny do życia na ziemi. Pokarm ten jednak nie zapewnia życia wiecznego, w które już weszliśmy rodząc się i przyjmując chrzest święty. Jezus jakby chciał nam powiedzieć: nie zadowalajcie się kawałkiem nawet wygodnego życia na tej planecie, ale zechciejcie zatroszczyć się i zapragnąć życia wiecznego
w Królestwie Boga żywego na wieki. A chlebem, który karmi to życie, który je podtrzymuje i rozwija w nas jest sam Jezus Chrystus, Jego Ciało i Krew, Jego słowo, On sam. Dlatego w Ewangelii mamy tę łączność chleba dającego życie
z ufną wiarą: Na tym polega dzieło zamierzone przez Boga, abyście uwierzyli
w Tego, którego On posłał.
Powoli Jezus przechodzi od Manhu?, to znaczy co to jest?, od manny którą Bóg zsyła z nieba do „Tego”, którego On posłał: od przeszłości, od tej manny na pustyni, do prawdziwego chleba z nieba, który Ojciec daje dzisiaj, teraz w osobie swego Syna, który zaprasza do uwierzenia, że jest On i Synem Bożym i Chlebem życia wiecznego. Tak jak Bóg nie opuścił swojego ludu na pustyni, nie zapomniał o jego potrzebach materialnych tak i Jezus nie opuszcza, nie odprawia zgłodniałych ludzi, którzy przyszli do Niego, aby go posłuchać, ale daje im chleb, cudownie rozmnażając to, co oni sami przynieśli. A następnie mówi o innym chlebie, o wiele ważniejszym, o chlebie, którego świat nie może dać człowiekowi ani żadna, nawet najlepsza piekarnia nie zdoła upiec. Chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu… „Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie. Jezus nie jest jakimś dobrodziejem, nie jest kandydatem na króla, prezydenta, który zapewniłby dobrobyt materialny ludowi, ale jest Tym, który z zstępuje nieba, jako prawdziwy chleb dany przez Boga swemu ludowi, aby ten miał życie wieczne.
Dlatego też i samo chrześcijaństwo nie może być jakimś darmowym sklepem z potrzebnymi do życia ziemskiego produktami, ani jakąś agencją charytatywną otwartą dla wszystkich chętnych. „Chleb” bez wiary traci swój specyficzny smak Królestwa Bożego. Tak samo i wiara bez „chleba” nie ma żadnego smaku wieczności.
Małżeństwa, rodzice, powinniśmy zabiegać o łączność tych dwóch: chleba i wiary, wiary i chleba. Wtedy nie będzie na świecie ani głodu, ani niesprawiedliwości, ani zamykania się w ciasnych ramach życia doczesnego wypełnionego myślą o sobie, o zaspokajaniu swych żądz i zachcianek, jednym słowem mentalności starego człowieka. Staniemy się nowymi ludźmi, ludźmi przyszłości, nowych horyzontów dobra, prawdy, miłości. Nasze serce będzie usposobione do hojnego dawania, nawet tego małego kawałeczka ziemskiego chleba tym, którzy go potrzebują i będzie także pragnąć prawdziwego chleba zaspokajającego największy i prawdziwy głód każdego człowieka – szczęście wieczne. A dla tych, którzy uwierzą w Syna i będą karmić się tym niebieskim chlebem życia wszystko jest możliwe i życie wieczne obiecane.
Wsłuchani w Słowo Boże i świadomi jego doniosłości, tak jak tłum czy jak Samarytanka przy studni, tak samo i my, w głębi naszych serc poprośmy: Panie, dawaj nam zawsze tego chleba.
Odpowiedział im Jezus: „Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął, a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie.”
Ks. Mariusz Ostaszewski (Elbląg)
XVII niedziela zwykła 28.07.2024
Jest to normalne wśród ludzi, że zastanawiają się nad tym, co będą jeść.Co roku pojawia się problem wyżywienia ludzkości, narodu, rodziny, grupy osób. Ten problem towarzyszy człowiekowi od zawsze. Poszukiwanie rozwiązania problemu wyżywiania pochłaniało zawsze wiele twórczej energii człowieka.
Od XIX w. potrzeby doczesne wyniesiono niemal na piedestał. Kiedy ktoś widząc bliźniego przy pracy pozdrawia go tradycyjnie po chrześcijańsku: „Szczęść Boże!”, zamiast „Bóg zapłać” słyszy raczej „Lepiej, jak kto pomoże”. Nie jest na miejscu mówienie i myślenie o niebie, kiedy trzeba myśleć i mówić o chlebie. Mało tego, uważa się za urągające głoszenie wielkich prawd człowiekowi, który od kilku dni niczego nie jadł albo nie ma gdzie skorzystać z pomocy lekarza. Dzisiaj stało się niemal oczywistym to, że najpierw trzeba zaspokoić podstawowe potrzeby człowieka, a dopiero potem można się ośmielić nauczać go o wielkich sprawach, także o sprawach religijnych.
Trudno jest dzisiaj ustalić granicę podstawowych potrzeb człowieka, a więc nie wiadomo, kiedy można zacząć w ogóle mówić o Bogu. Przecież w XXI w.
to za mało, żeby człowiek nie umierał z głodu i nie spał na ulicy. „Podstawowe” potrzeby sięgają coraz dalej i dalej: potrzeba domu, pracy, ubrania, dostępu do internetu, itp. Im więcej mamy, tym więcej potrzebujemy. Przysłowiowy Achilles nigdy nie może dogonić żółwia i nigdy nie ma szans na to, aby w ogóle zacząć głosić ludziom Słowo Boże.
Pan Bóg patrzy na te sprawy zgoła inaczej. W Tradycji chrześcijańskiej jest obecny post, umiarkowanie i wstrzemięźliwość. Ograniczenie żywności w czasie postu, które staje się symbolem umartwienia innych „podstawowych” potrzeb człowieka zawsze w Kościele szło w parze z bardziej owocnym słuchaniem Słowa Bożego. W czasach, kiedy ludzie naprawdę chodzili głodni od posiłku do posiłku, kiedy zgłodniała rodzina, w tym zgłodniałe dzieci, siadała do skromnego obiadu, nie rzucano się na jedzenie, tylko najpierw zanoszono modlitwę. Słowo Boga zajmowało miejsce przed jedzeniem, a więc potrzeby wieczne – głód duchowy – były zaspokajane wcześniej niż potrzeby doczesne – głód cielesny. Zatraciliśmy dzisiaj ten porządek, wręcz odwróciliśmy go zupełnie i dlatego nie możemy się nasycić, a potrzeby nie maleją lecz rosną.
W pierwszym czytaniu słyszymy o tym, jak pewien człowiek przyniósł skromne dary prorokowi Elizeuszowi i jego uczniom. Oczywiście po ludzku zamartwiał się on tym, czy jedzenia wystarczy dla wszystkich. Prorok Elizeusz kazał to wszystko rozdzielić nie patrząc na ilość jedzenia ani liczbę ludzi
i starczyło dla wszystkich. Trzeba jednak zauważyć, że najpierw wysłuchano Słowa Bożego: „Tak rzekł Pan: Nasycą się i pozostawią resztki”. To właśnie postawienie na pierwszym miejscu Bożego Słowa, nawet przed głodem, postawienie potrzeby duchowej przed materialną sprawiło, że nikomu niczego nie zabrakło.
Podobna scena rozgrywa się w dzisiejszej Ewangelii. Wydarzenie cudownego rozmnożenia chleba można interpretować w ten sposób, że stało się ono w Galilei, w czasie kiedy odbywały się Święta Paschalne. Była to największa uroczystość dla wierzącego Izraelity i każdy powyżej trzynastego roku życia powinien być w tym czasie w Jerozolimie. Skąd więc wzięły się tłumy słuchające Pana Jezusa w tym czasie w Galilei? Być może były to tłumy ludzi biorących swoją wiarę tylko powierzchownie, tak jak nasi katolicy, tzw. „wierzący
a niepraktykujący”. Być może byli to ludzie słabi w wierze, może letni zamiast gorliwi, a może tacy, którym potrzeby doczesne doskwierały tak mocno, że już coraz mniej liczyły się dla nich potrzeby wieczne?
Czyżby Pan Jezus jeden raz w życiu zrezygnował z praktyki wierzącego
i nie poszedł do Jerozolimy na święto, żeby jeszcze ściślej zjednoczyć się ze słabymi i grzesznymi, którzy zapomnieli już może swojej drogi do świątyni? Pan Jezus nie popełnił żadnego grzechu, ale zetknął się ze skutkami każdego
z grzechów, w tym przypadku z wygasłym zapałem, ostygłą gorliwością, gnuśnością, acedią – jak zwie się tę postawę w duchowości – pogrążeniem
w doczesności do tego stopnia, że nie widzi się już spraw Bożych. Słabość ta udzieliła się, jak widać także Apostołom. Oni powinni byli znać cuda rozmnożenia chleba z historii ich narodu, powinni byli wiedzieć, na co stać Boga, kiedy słucha się Jego Słowa i stawia się je na pierwszym miejscu. Tak jak na Słowo Boże powstał cały świat, podobnie na Słowo Boże zdarzały się cuda: połów ryb, uzdrowienia, wskrzeszenia, a teraz cudowne nakarmienie rzesz. Wszystko jest możliwe dla tego, kto troszczy się najpierw o potrzeby duszy.
Dzisiejsze Słowo Boże daje nam jeszcze jedną naukę. Uczy nas, żeby nie poddawać się nawet wtedy, kiedy ludzkie kalkulacje pozornie nie dają żadnych szans. Obydwa cuda: ten dokonany przez ręce Elizeusza i ten dokonany przez Chrystusa wydarzyły się, bo ludzie zaczęli dzielić się jedzeniem wbrew logice
i wbrew ludzkim szacunkom. Gdyby podchodzili do rzeczy racjonalnie czy też
z wyrachowaniem, zapewne nic by się nie udało. Postawa działania wbrew realnym szansom, w pełnym zaufaniu Panu Bogu jest postawą typową dla ludzi świętych. Kiedy stajemy przed trudnościami naszego życia, powtarzajmy sobie: choć po ludzku to niemożliwe, na Twoje słowo Panie, spróbuję i zrobię.
Ks. Bartłomiej Krzos (Sandomierz)
XVI niedziela zwykła 21.07.2024
Na dzisiejszą wakacyjną niedzielę Dobry Bóg daje nam swoje Słowo, które ma nas zmobilizować do poprawy naszego życia… naszej relacji z Panem Bogiem. Czas odpoczynku nie polega na zwolnieniu się z modlitwy, czyli codziennej relacji z Panem Bogiem. Również coniedzielna Eucharystia jest czasem, który podczas wakacji ma być centrum życia każdej chrześcijańskiej rodziny.
Dzisiaj w pierwszym czytaniu słyszymy proroka Jeremiasza, który żyje na przełomie VII i VI wieku przed Chrystusem, są to czasy dramatyczne dla Izraela, gdyż państwo chyli się ku upadkowi. Prorok widzi nieudolność rządzących
i bardzo cierpi z tego powodu, gdyż jego słowo jest niezrozumiane przez cały naród. Jednak najbardziej boli go to, że odrzucone jest przez tych, którzy powinni dawać dobry przykład. Jeremiasz wypowiada słowa – „biada pasterzom”, chodzi tutaj o królów, którzy swoim bałwochwalczym kultem i niemoralnym zachowaniem sprowadzili cały naród do upadku. Jednak, mimo tak tragicznej sytuacji, prorok daje nadzieję mówiąc, że nadejdą dni, kiedy to sam Bóg będzie pasterzem swojej owczarni. Nastąpi to w momencie, gdy potomek Dawida zasiądzie na tronie Izraela. Tym zapowiadanym potomkiem jest oczywiście Jezus Chrystus – oczekiwany Zbawiciel. Jego rządy będą „prawe i sprawiedliwe”. Zapanuje wówczas spokój i harmonia, a wszyscy wierzący cieszyć się będą bliskością samego Boga. Żyjemy w czasach, gdzie słowa Jeremiasza się zrealizowały, bądźmy więc wdzięczni Bogu za Jego obecność pośród nas.
W drugim czytaniu jest mowa o zbawieniu, które dzięki śmierci
i zmartwychwstaniu Chrystusa obejmuje wszystkich ludzi – powstaje nowy Lud Boży, który obejmuje także pogan. Jezus już podczas swojego nauczania mówił wyraźnie, że został posłany także do pogan, a nie tylko Żydów. My dzisiaj mamy żyć miłością, która dokonała się na krzyżu, a teraz ponawiana jest podczas każdej Eucharystii. Ofiara ta umacnia naszą siłę i wolę, aby na tym świecie przyjmować cierpienie, które będzie świadectwem wiary i przynależności do Chrystusa. Niejednokrotnie cierpienie to jest stanięciem po stronie prawdy, która jest pokorna i cicha. Zło zawsze jest krzykliwe i natarczywe. Aby je pokonać musimy stawać się miłością. Miłością wzorowaną na Jezusie – ofiarować siebie w pełni Bogu i drugiemu człowiekowi. Tego wymaga od nas przyjmowanie Komunii Świętej, która jest wyrazem najwyższej miłości Boga do człowieka. Chcesz karmić się Ciałem Chrystusa… to sam bądź pokarmem dla innych. Niech twoje słowa i czyny umacniają wiarę i jedność tych, pośród których żyjesz: rodzina, miejsce pracy, sąsiedztwo itp. Niech twoje życie będzie świadectwem miłości.
Tydzień temu na niedzielnej Eucharystii słyszeliśmy, że Jezus rozesłał swoich uczniów, aby głosili Słowo Boże po okolicznych miejscowościach. Dzisiaj widzimy powracających Apostołów, których Pan Jezus zachęca do odpoczynku. Można powiedzieć, że Mistrz nie tylko zachęca do wypoczynku, ale go wręcz nakazuje. Doskonale wie i rozumie, że zadanie, które wykonali nie było łatwe, ale wymagało wiele trudu i poświęcenia.
„Pamiętaj, abyś dzień święty święcił” – każdy z nas zna to przykazanie dane człowiekowi przez Boga na górze Synaj. Zobaczcie, jak bardzo Bóg troszczy się o człowieka. Doskonale wie, że potrzebujemy odpoczynku nie tylko fizycznego, ale także psychicznego. Każdy z nas potrzebuje czasu dla rodziny
i przyjaciół, aby mógł dobrze funkcjonować. Niedziela jest więc darem Dobrego Boga dla człowieka. Jest dniem świętym, a więc na pierwszym miejscu poświęconym Bogu. Pan Jezus bardzo pragnie świętować z nami, więc gdy przychodzimy całą rodziną do kościoła realizujemy miłość do Niego i naszych najbliższych. Nie zagubmy tego wielkiego daru, jakim jest wspólna modlitwa całej rodziny zarówno w domu, jak i w kościele. Siadajmy wspólnie w ławce. Niech Msza Święta, która jednoczy z Bogiem, spala w jedność całą rodzinę. Ważnym momentem jest akt żalu, który wyrażamy na początku Eucharystii, może warto wówczas powiedzieć do współmałżonka przepraszam i wybaczam oraz moment przekazania znaku pokoju. Gdy jednak w kościele siadamy z dala
od siebie te gesty są wręcz niemożliwe do zrealizowania… nie uciekajmy od przebaczenia, które gruntuje miłość małżonków. Pamiętamy przecież słowa Chrystusa z Ewangelii Łukasza „komu więcej wybaczono, ten bardziej miłuje.”
W niedzielnej Eucharystii „chrześcijańskie rodziny znajdują jeden
z najbardziej wyrazistych znaków swej tożsamości jako Kościoły domowe” (Jan Paweł II, List apostolski Dies Domini, nr 36). Niedzielna Msza Święta jest wielką szansą dla chrześcijańskich rodzin do budowania jedności. Niekiedy jest to jedyny dzień w tygodniu, który mogą spędzić razem. Jest zatem bardzo ważne, aby rodzice nauczyli swoje dzieci prawidłowego przeżywania Dnia Pańskiego.
Nie ma lepszego świadectwa dla dziecka, niż postępowanie jego rodziców. Drodzy rodzice, obecni na dzisiejszej Ofierze Chrystusa, to w dużej mierze
od was zależy, jak wasze dzieci będą postrzegały Boga i czy będą pragnęły uczestniczyć w niedzielnym zgromadzeniu wiernych. To wy jesteście dla nich wyznacznikiem dobrego życia. Pamiętajcie, aby w niedzielę oprócz wspólnej Mszy Świętej był czas na wspólny posiłek, rozmowę, odwiedziny najbliższych. Jak wy dzisiaj wychowacie wasze dzieci, taka będzie nasza Ojczyzna za kilkanaście lat. Nie zmarnujcie tego wielkiego daru, jaki otrzymaliście od Boga, a są nim wasze dzieci.
Niech czas wakacyjny nie przysłoni czasu, który w niedzielę powinien być poświęcony Bogu i drugiemu człowiekowi. Słowa Jana Pawła II z Dies Domini wskazują, że niedzielne świętowanie przybliża nas do „wiekuistej niedzieli, jaka będzie świętowana w niebieskim Jeruzalem, kiedy to powstanie w pełnym kształcie mistyczne Miasto Boże”. Niech zatem każda niedziela będzie umocnieniem świętości, dzięki której osiągniemy niebo.
Ks. Tomasz Pyryt (Sandomierz)
XV niedziela zwykła 14.07.2024
Pierwsza wspólna myśl, którą można rozpoznać w dzisiejszych czytaniach biblijnych dotyczy misji prorockiej. W pierwszym czytaniu odnosi się ona do proroka Amosa, w Ewangelii zaś do Dwunastu uczniów Jezusa, których rozsyłał po dwóch. Do misji prorockiej wezwany jest każdy z nas, przez sakrament chrztu mamy przecież udział w misji Jezusa – najwyższego Kapłana, Proroka i Króla. Zobaczmy więc, jakie elementy tej misji ukazuje nam Liturgia Słowa.
Amazjasz daje do zrozumienia Amosowi, że nie jest mile widziany (idź sobie prorokuj gdzie indziej), że królewska świątynia i budowla, to dla niego za wysokie progi. Na podobne doświadczenia przygotowuje swych uczniów Pan Jezus zapowiadając, że czasem ich nie przyjmą i nie będą słuchać. Amos odpowiadając Amazjaszowi – nie jestem prorokiem, ani synem proroków – wyraża, że nie jest to jego wybrane, ani odziedziczone zajęcie. To nie wykształcenie jest jego atutem, ale jak mówi – to, że sam Pan mnie posłał
i wezwał: „Idź, prorokuj do narodu mego, izraelskiego”. Jak prorok opierał się na słowie Boga, tak Dwunastu uczniów na słowie Jezusa, który wysłał ich skromnie wyposażonych – bez chleba, torby, pieniędzy, by nie pokładali nadziei
w zabezpieczeniach. Posyłając ich prostym „idźcie”, wspomniał, że będą wchodzić „do domu”.
Nasz udział w misji prorockiej zaczynamy realizować również w domu –
w rodzinie. Najpierw to misja rodziców wobec dzieci. Znamienne jest to posyłanie przez Jezusa „po dwóch”, także w kontekście wspólnej odpowiedzialności obojga rodziców za przekaz wiary swoim dzieciom. Jednak jeszcze bardziej podstawową jest troska o zbawienie współmałżonka, w tym już jest pewna wzniosłość małżeńskiego powołania. A skoro zbawienie nie jest możliwe bez wiary, chodzi o troskę o wiarę męża, żony. I tu małżonkowie są wpierw nawzajem do siebie posłani jako świadkowie wiary. Wreszcie cała rodzina staje się proroczym znakiem dla świata przez ewangeliczny styl życia, przez miłość, jedność, modlitwę, przez otwartość na innych, zwłaszcza potrzebujących. W świecie, który coraz mniej rozpoznaje Boga, może to znak coraz rzadszy i trudny, ale tym bardziej okazuje się wyraźny i jakże potrzebny.
A co, jeśli rodzina już poważnie kuleje, już jest zagubiona? Bywa, że tylko któreś z rodziców, a czasem dziecko zabiega o wierność nauce Jezusa i czuje się w tych staraniach osamotnione; albo wręcz te starania są niemile widziane. Może być coś bardzo bolesnego i dramatycznego w misji proroka we własnym domu. Nie chodzi o to, aby codziennie najbliższych wzywać do nawrócenia – oczywiście nie milczeć ze strachu – ale by nie przestać być świadkiem nawet wobec presji otoczenia. A pierwszym zadaniem proroka, wbrew pozorom, nie jest głoszenie ani przepowiadanie, ale słuchanie tego, co Pan Bóg mówi. I o tym przypomina dziś psalmista: „Będę słuchał tego, co Pan Bóg mówi”. Wiara zaś rodzi się właśnie ze słuchania.
Psalmista mówi także o spotkaniu łaski i wierności. Oto spotkanie łaski Boga i wierności człowieka przynosi owoce: szczęścia, sprawiedliwości, pokoju
i zbawienia. Uczniowie wierni wezwaniu Pana Jezusa doświadczyli także owoców swej misji i Bożej mocy: wyrzucali złe duchy, namaszczali chorych
i uzdrawiali.
„Namaszczali olejem i uzdrawiali” – może to wątek poboczny, jednak warto o nim wspomnieć – przywołać oczywiste skojarzenie z sakramentem namaszczenia chorych. Sakramentem chyba wciąż niedocenianym, rozumianym źle albo w uproszczony sposób. Okazuje się, że nie wystarczy poprawnie tłumaczyć go w kościele czy na szkolnej katechezie. Dopiero rodzina jest pierwszym i właściwym miejscem wychowania do rozumienia tego sakramentu. W najbardziej zwyczajny sposób – przez rozmowę. Uczciwe oswojenie się
z myślą, że kiedyś będziemy tego sakramentu potrzebowali. Dobrze jest wyjaśnić bliskim, kiedy i w jaki sposób prosić o taką posługę księdza. To sakrament chorych, a nie jedynie umierających. Wystarczająca okoliczność to na przykład poważna choroba czy spodziewana operacja. Czy nie zdarzają się nam poważne choroby? Czy nasze myślenie i zapobiegliwość redukujemy wtedy tylko do spraw medycznych, dobrych specjalistów, lekarzy itp.? Może być pięknym i ważnym znakiem, gdy cała rodzina zbierze się w pokoju i wspólnie modli się z chorym przyjmującym namaszczenie. Wtedy przez sakrament wyraźnie objawia się Kościół konkretnej domowej wspólnoty – Kościół domowy. Pan Bóg chce być blisko nas w każdej sytuacji, także w chorobie. Jak mówi psalmista „zaprawdę bliskie jest Jego zbawienie” (Ps 85, 10).
W dzisiejszym drugim czytaniu, które stanowi początek listu św. Pawła do Efezjan, apostoł uwielbia Pana Boga, który wybrał nas i powołał do świętości – „byśmy byli święci i nieskalani”. Bardzo wysokie to wymagania, ale można też powiedzieć – wymagania na miarę synów Bożych. I św. Paweł dodaje: Bóg
„z miłości przeznaczył nas dla siebie, jako przybranych synów”. Pierwszym krokiem na drodze realizowania tego powołania jest chrzest. Już wtedy otrzymaliśmy Ducha Świętego, który uzdalnia nas do życia świętego
i nieskalanego – zostaliśmy naznaczeni pieczęcią Ducha Świętego. Jednak nasze przybrane synostwo nie kończy się na chrzcie świętym. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś nie potrzebował się rozwijać, coraz pełniej otwierać się na Ducha Świętego. Urzeczywistnić ten porządek, o którym mówi apostoł: „usłyszawszy słowo prawdy, Dobrą Nowinę o waszym zbawieniu (…) – uwierzywszy, zostaliście naznaczeni pieczęcią, Duchem Świętym”. Czyli najpierw trzeba nam usłyszeć i przyjąć Dobrą Nowinę, by móc zacząć prawdziwie żyć według Ducha i przynosić owoce Ducha Świętego.
Dlatego nie ma pełnego wtajemniczenia w chrześcijaństwo, w wiarę bez przygotowania i świadomego przyjęcia sakramentu bierzmowania. Naprawdę potrzebujemy łaski mądrości i zrozumienia woli Bożej. Sami z siebie bardzo łatwo się gubimy w grzechach i jesteśmy sierotami. Także w tym potocznym znaczeniu – niezaradnymi w sprawach najważniejszych, bo dotyczących zbawienia, ale i samotnymi, potrzebującymi opieki, obrony, prowadzenia. Właśnie w kontekście opłakiwania grzechów autor księgi Lamentacji wyznaje: „Sieroty, nie mamy już ojca” (Lm 5, 3) i kończy „Nawróć nas, Panie, do Ciebie wrócimy” (Lm 5, 21). Skor